Marek Kamiński w Mongolii
||

Nie bój się bać – wywiad z Markiem Kamińskim

” NIE BÓJ SIĘ BAĆ.
NAJWIĘKSZEJ ODWAGI WYMAGA MYŚLENIE, ŻE MOGĘ COŚ ZROBIĆ.” 

                                                                                                                                       Marek Kamiński

Polski polarnik, podróżnik z czterdziestoletnim stażem, filozof i przedsiębiorca. Pierwszy zdobywca obu biegunów Ziemi w ciągu jednego roku. Lista jego wypraw, rekordów, nagród, książek (gorąco polecam wydaną w 2012 roku “Wyprawę”) jest bardzo długa.
Za najbardziej przełomowe uznaje trzy  ekspedycje  biegunowe.

Tę z 1995 rozpoczętą w duecie z Wojciechem Moskalem („Polacy na Biegun”), dokończoną w pojedynkę („Polak na Biegunach”): 770 km w 72 dni i 1400 km w 53 dni.
2004 – „Razem na Biegun” kolejne dwa bieguny w jednym roku. Tym razem razem z niepełnosprawnym nastolatkiem Janem Melą, Wojciechem Ostrowskim i Wojciechem Moskalem.
„3. Biegun” w 2015 – pieszą samotną wędrówkę drogą św. Jakuba z Królewca do Santiago de Compostela  czyli ok. 4000 km.
Oraz ostatnią z 2018 – podróż do Japonii samochodem elektrycznym – „No Trace Expedition”,

Rozmawiamy o ostatnim zrealizowanym projekcie (“No Trace Expedition”), ale także o drodze zwyczajnego człowieka, o odwadze, modlitwie; o tu i teraz, o niedowierzaniu i o tym, jak spełniać niemożliwe.

Zaczął Pan podróżować jako nastolatek. Jak Pan siebie wspomina z tej pierwszej wyprawy? Czy to wtedy narodziła się ciekawość świata?

Marek Kamiński: Dużo wcześniej. Już wtedy, kiedy czytałem książki jako dziecko. Też bardzo wcześnie zacząłem podróżować sam. W wieku 14 lat popłynąłem do Danii. Rok później również bez rodziców popłynąłem do Afryki. Myślę, że ta ciekawość od tego czasu mi nie przeszła. To wciąż ten sam proces. Wrażenie, że świat można bez przerwy poznawać w różnych konfiguracjach, przestrzeniach i na różne sposoby, bo ciągle stawia on nowe wyzwania, na które można odpowiedzieć. I wciąż istnieje nowa droga, którą można przejść.

Zawsze interesowały mnie różne rzeczy. Nie tylko pływanie jachtem, wspinanie się itd. – ale wiele dróg (do) poznania. Uświadomiłem sobie, że liczy się dla mnie eksploracja w ogóle, a nie konkretny sposób podróżowania. Jako młody chłopak miałem bardziej sprecyzowane pomysły na przyszłość, konkretne marzenia. Myślałem np. że będę się wspinał albo opłynę świat dookoła.

Teraz widzę to bardziej całościowo, syntetycznie. Pisanie książki też jest eksploracją świata.

W tamtym czasie nie było tak łatwo wyjechać. Jak się to Panu udało? 

Marek Kamiński: Wymagało to tylko determinacji. Rozpoznania drogi administracyjnej, wyrobienia niezbędnych dokumentów…i, oczywiście, przekonania rodziców.

Jak zmieniał się świat, odkąd zaczął Pan podróżować? Jak ewoluował model podróży w ciągu ostatnich czterdziestu lat?

Marek Kamiński: Kiedyś wystarczyło gdzieś być, przywieźć jakieś zdjęcia i już samo to stanowiło eksplorację. W tej chwili świat jest bardzo dostępny, ale wciąż istnieje przecież opcja zejścia z utartej ścieżki, poruszania się drogami mniej uczęszczanymi. Na wyciagnięcie ręki są seryjne podróże i topowe miejsca, które warto odwiedzić. Natomiast prawdziwa eksploracja świata, podróż w głąb, wciąż pozostaje wyzwaniem. Obserwuję tłumy ludzi przepływające z miejsca na miejsce, a z drugiej strony coraz więcej wiedzy wymaga prawdziwe poznanie. To swoisty paradoks, bo sama dostępność nie powoduje poznania. 

Trudniej jest wejść głębiej przez to, że wszystko jest osiągalne. Może się nam wydawać, że jak jesteśmy np. w Wenecji, to już nasza obecność tam równa się zrozumienie, poznanie tego miejsca, a tak naprawdę, żeby poznać, trzeba poznać istotę niewidoczną dla oczu.

Jak poznać taką istotę?

Marek Kamiński: Czytać, szukać, wykonać pracę albo podążyć za intuicją. To nie jest łatwe. Trzeba zobaczyć, co za tym widocznym jest niewidocznego. Też wiedzieć, gdzie szukać.

To właśnie to, co pan robi?

Marek Kamiński: Staram się na własną skalę poznawać świat.

Czy patrząc na swoje życie, konfrontuje się Pan czasem z poczuciem niedowierzania? Mam wrażenie, że robiąc takie rzeczy, człowiek wciąż przekracza siebie. Czy po pewnym czasie to wrażenie powszednieje? Jak wewnętrznie, psychologicznie integruje Pan te doświadczenia na gruncie wewnętrznej spójności? W jaki sposób tworzy to charakter albo osobowość? A może trzeba mieć specjalne predyspozycje do takich przedsięwzięć? Jakie?

Marek Kamiński: Rzeczywiście patrzę z niedowierzaniem, że taki przeciętny chłopak z przeciętnej rodziny, z bardzo przeciętnego miejsca w Polsce, szkół itd. – bo moim punktem wyjścia jest przeciętny kontekst: brak bogatych rodziców, szerokich perspektyw – dotarł do miejsca, w którym jest teraz, że napisał książki, pobił rekordy.

A jak integruję? Staram się słuchać głosu wewnętrznego, nie tyle patrzeć na zewnętrzny świat. Szukam inspiracji wewnątrz siebie. Wierzę jeszcze w inną rzeczywistość, w Boga, który kieruje naszymi krokami i myślę, że to On pozwala mi integrować te doświadczenia, wywołać spójność. Myślę, że bez tego bym się wywrócił, ale też nie byłbym w stanie tego wszystkiego zrobić. Słucham Jego głosu. Staram się ten Głos odnaleźć w sobie i to mnie prowadzi przez życie. W tym szukam też integracji.

Jeśli pojawiają się sytuacje, zdarzenia, które wychylają mnie z tego stanu, np. ekstremalne zagrożenie życia, ale z drugiej strony nieuchronne upadki czy sukcesy, to modlitwa, medytacja, cisza pozwala mi zintegrować te skrajne doświadczenia.

Czym się różni modlitwa od medytacji?

Marek Kamiński: Są różne rodzaje modlitwy. Jezuici mówią o trzech modelach. Najczęstszy – my mówimy a Bóg słucha, kolejny: my milczymy i słuchamy Boga – to modlitwa ciszy. O nic nie prosimy i szukamy w ciszy Jego odpowiedzi, a trzecia forma to dialog. To trzy praktyki. Nie ma lepszej ani gorszej. To tak jak można pływać różnymi stylami: kraulem, żabką, na grzbiecie – każdy z nich to pływanie.

Medytacja jest najbardziej zbliżona do drugiego albo trzeciej formy. Dla mnie to kontemplacja ciszy lub jakiegoś zdania. Trzeci wariant jest chyba najtrudniejszy.

Na czym polega dialog z Bogiem?

Marek Kamiński: Na rozmowie. Chodzi o to, żeby usłyszeć Jego głos. Wymaga to wewnętrznej czujności. Zwrócenia się bardziej do wewnątrz niż do zewnątrz. Przecież na zewnątrz nie usłyszymy takiego głosu, bo Bóg do nas nie przemówi fizycznie.

Co Pan robi, jak nie jest Pan w drodze? Jak wygląda Marek Kamiński – zwyczajny człowiek?

Marek Kamiński: Budzę się około 6 rano. Potem przez godzinę biegam. Ćwiczę jogę, medytuję. Następnie poświęcam się zwyczajnym obowiązkom domowym; mam dwójkę dzieci. Potem pracy.: pisaniu książek, przygotowywaniu kolejnych projektów. Wieczorem spotykam się z przyjaciółmi albo zajmuję się fundacją. Przed snem na ogół czytam.  Staram się prowadzić bardzo uporządkowany tryb życia. Zawsze znajduję czas, żeby spędzić godzinę w ciszy,  ze swoimi myślami, pomodlić się, pobyć jakby poza tym światem. To dla mnie korzeń, sedno, kotwica.

Jak się aklimatyzować do warunków nadzwyczajnych – tej umiejętności wymagają pana wyprawy? I jak potem wracać do “normalności”? 

Marek Kamiński: Jeśli chodzi o aklimatyzację, to eksperymentuję z ciałem. Robię głodówki, np. 10-cio dniowe. Korzystam z komory kriogenicznej, gdzie temperatura sięga minus 30 stopni. W ten sposób poddaję organizm różnym bodźcom, przygotowuję go do zmiany.

Dzięki medytacji i temu, że zawsze wizualizuję podróż, łatwiej mi jest wejść w tą rzeczywistość, w to kiedy rozgrywa się ona już naprawdę. Mam też za sobą dotychczasowe doświadczenia i treningi.

W drugą stronę to bardzo proste. Lubię swój dom, przestrzeń, w której żyję i cenię bardzo poukładany tryb życia, więc z wielką przyjemnością, wręcz z miłością, wchodzę w tę rzeczywistość uporządkowaną. Ponieważ w życiu, faktycznie mam wiele momentów nieuporządkowanych, chaotycznych, które zresztą też lubię, to paradoksalnie łatwo jest mi przejść z powrotem do tego drugiego bieguna.

Myślę, że jest w tym dużo z postawy akceptacji, spotkania się ze sobą, niekoniecznie to musi być pogodzenie, ale takie poczucie, że jest mi z tym dobrze, że to jest dla mnie dobre. Staram się maksymalnie być tu i teraz i to mi pozwala funkcjonować w różnych sytuacjach, nie przywiązywać się do warunków zewnętrznych; do tego, że akurat panuje chaos albo porządek, jest tak albo inaczej. Po prostu jest teraz.

A więc recepta to bycie tu i teraz, wizualizacja i ćwiczenia ciszy. Czasami nawet to cisza absolutna – bez żadnych myśli.

Co powiedziałby Pan młodym ludziom, a może wszystkim ludziom, którzy chcą spełniać swoje marzenia, ale być może brakuje im odwagi?

Marek Kamiński: Trzeba zawsze zrobić pierwszy krok i nie bać się na zapas, ale też nie bać się bać, bo banie się jest normalne. Ważne, żeby to banie nas nie hamowało. Mimo braku odwagi warto coś robić, warto spróbować. Wbrew pozorom największej odwagi wymaga myślenie, że mogę to zrobić.

Powiedzmy, że chciałbym wyruszyć dookoła świata jachtem. To wcale nie oznacza, że pierwszego dnia muszę wyruszyć. Mogę zacząć od przepłynięcia się tym jachtem, raz, drugi. Najgorsza pułapka to myślenie: to nie dla mnie, nie dam rady i, w konsekwencji, zaniechanie jakiegokolwiek działania.  Warto zrobić pierwszy krok. Dać losowi szansę. Chodzi o to, żeby strach nas nie paraliżował. Możemy zrobić dużo więcej niż nam się wydaje. Sami sobie nie pozwalamy spełniać marzeń przez to, że dajemy się kierować strachowi i strach zaczyna nami rządzi. Choć sam strach jest dobry. Ja też się boję, ale mimo to że się boję, to jednak coś robię. Także mimo tego, że człowiek się boi, to trzeba działać.

Zrealizował Pan ostatnio zaskakujący projekt, biorąc pod uwagę Pana poprzednie wyprawy. Skąd ten pomysł?

Marek Kamiński: Pewnego razu jechałem na medytację do kościoła Św. Mikołaja w Gdańsku. Nie zdążyłem. Wtedy pomyślałem sobie, że gdybym jechał dalej, to dojechałbym do granicy rosyjskiej, potem do Moskwy, na Syberię i w końcu do Japonii. To było pierwsze źródło pomysłu. 

Drugie – zawsze chciałem dotrzeć do Japonii inną drogą niż lotniczą.

Trzecia część składowa to konsekwencja moich dotychczasowych działań. Idąc na biegun północny i południowy, zawsze ciągnąłem za sobą sanki, żeby nie wyrzucać żadnych śmieci. Wszystkie zabierałem ze sobą. Zadałem sobie pytanie, czy można w tym świecie tak podróżować, żeby nie zostawiać za sobą śmieci?

Połączyłem więc te trzy inspiracje w jedno i stąd się wziął pomysł na wyprawę.

Dlaczego wybrał Pan tę trasę?

Marek Kamiński: Zawsze fascynowała mnie Japonia, od dawna wybierałem się na Syberię i do Mongolii – na pustynię Gobi. Te dwa ostanie miejsca to trudne rejony na tzw. normalnej ziemi, czyli pomijając Antarktydę i Arktykę. Do Japonii za to można najdalej dotrzeć drogą lądową, czy korzystając z promów. To najdalszy punkt na ziemi skąd można dojechać z Polski z pominięciem przepraw przez oceany.

Co po drodze Pana zaskoczyło?

Marek Kamiński: Wiele rzeczy, ale najbardziej reakcja ludzi, a na drugim końcu skali warunki pogodowe: śnieżyce, tajfuny. Na Hokaido parę dni po mojej wizycie było trzęsienie ziemi. Mogłem tam trafić, ale i tak nie ominęło mnie wiele innych katastrof żywiołowych. 

Nie zakładałem natomiast tak wielkiej życzliwości ludzkiej. W żadnym momencie nie czułem się zagrożony. Fakt na drogach nie panowały zbyt bezpieczne warunki, ale to inna kwestia. Nie wiedziałem, że tak wielu ludzi na świecie troszczy się o środowisko. 

Podobne reakcje dotyczyły auta, którym się poruszałem. Problemy z doładowaniem wynikały raczej z tego, że brakowało stacji czy w ogóle źródeł prądu, a nie z tego, że ktoś kiedykolwiek odmówił mi pomocy. Miałem wrażenie, że ludzie wierzą w przyszłość takich pojazdów, choć mieli też wątpliwości co do zasięgów. Temat wzbudzał jednak duże zainteresowanie.

Ten prąd mógł się przecież nagle skończyć gdzieś po środku Syberii albo mongolskiego stepu…

Marek Kamiński: Moja rola polegała właśnie na tym, żeby do tego nie dopuścić. Żeby dobrze oszacować zużycie versus odległości bez możliwości doładowania.

Marek Kamiński w Mongolii
Mongolia, foto z archiwum Marka Kamińskiego

A jak konkretnie wyglądało pozyskiwanie paliwa elektrycznego na tej trasie? 

Marek Kamiński: Nie ma jeszcze stworzonej żadnej infrastruktury. Ona dopiero powstaje. W efekcie trzeba ten prąd czerpać ze zwykłych gniazdek. W tym sensie jest to projekt prekursorski. Jako pierwszy przejechałem całą Rosję takim samochodem. Podobnie Mongolię, w której do tej pory porusza się konno. 

Myśli pan, że samochód elektryczny już niedługo wyprze tradycyjny? Jakie są jego koszty eksploatacyjne?

M.K: Sądzę, że za 2-3 lata stanie się standardem. W tym momencie właśnie tworzy się ta przyszłość. Za 20 lat będzie już zwyczajną teraźniejszością.

Koszty natomiast są dużo niższe. Ten samochód nie potrzebuje oleju, nie wymaga przeglądów, praktycznie nie ma części, które mogą się zepsuć. Poza tym prąd jest tańszy niż paliwo. Póki co jest natomiast droższy w zakupie, ale cena wciąż spada. Pewnie już niedługo ustabilizuje się na podobnym poziomie co cena samochodu tradycyjnego.

W Polsce można takie auto nabyć?

M.K: Tak. Wiele marek uruchomiło taką produkcję. Na pewno Nissan – właśnie takim jechałem, Renault.

Ta wyprawa wydaje się “łatwa” w porównaniu z Pana innymi przedsięwzięciami. Czy chodziło w niej o to, żeby pokazać, że może to zrobić każdy? 

M.K: Nie wiem, czy każdy. To nie była łatwa wyprawa. Rzeczywiście może się tak wydawać, bo co to za filozofia, żeby przejechać samochodem elektrycznym z Polski do Japonii. Natomiast w praktyce nie jest proste nawet zwykłym autem, bo po drodze pojawia się mnóstwo trudności natury administracyjnej, formalnej. Do tego dochodzi jakość dróg. W przypadku pojazdu elektrycznego ten stopień trudności narasta, bo trzeba wręcz dosłownie prosić o prąd, brakuje odpowiedniej infrastruktury stacji dostawczych. Nie nazwałbym tego łatwym przedsięwzięciem, choć z drugiej strony uważam, że przy odpowiedniej determinacji, faktycznie może to zrobić każdy. Na pewno jednak nie było to wygodniejsze czy prostsze niż moje poprzednie wyprawy.

Samochód elektryczny
Samochód elektryczny – foto z archiwum Marka Kamińskiego

To zaskakujące, bo jeśli spojrzeć przez pryzmat Pana biografii, poprzednich dokonań, wydawałoby się zupełnie niemożliwych, to taka niepogłębiona percepcja, pierwsze wrażenie, no cóż: wakacje za kółkiem?

M.K: Jeśli weźmiemy pod uwagę, że nie ma jeszcze stacji elektrycznych, prąd trzeba zdobywać, do tego dodamy jakość i stan dróg na Syberii, kierowców, którzy jeżdżą tam zupełnie nieodpowiedzialnie, konieczność zachowywania przez długie godziny maksymalnej koncentracji w bardzo złych warunkach to kombinacja tych elementów układa się w bardzo wycieńczającą psychicznie podróż. 30 000 km za kółkiem w takich warunkach to nie jest kino drogi.

Marek Kamiński "No Trace Expedition" - foto z archiwum autora
Marek Kamiński „No Trace Expedition” – foto z archiwum autora

Która z Pana wypraw była dla Pana najbardziej przełomowa i dlaczego? Czy w ogóle jedna? Czy raczej chodzi o proces a nie stawianie sobie wyzwań?

M.K: Zdecydowanie proces. Cała droga jest dla mnie ważna. Teraz uważam ostatnią ekspedycję za najbardziej przełomową, ale przedtem myślałem tak o tych poprzednich, więc przeważnie każdą ostatnią tak postrzegam. Gdybym jednak miał wymienić cztery najbardziej istotne, to powiedziałbym o dwóch biegunach w jeden rok, wyprawie z Jaśkiem, Santiago de Compostela i o “No Trace Expedition” właśnie.

Co łączy wyprawę “No Trace Expedition” i “Razem na Biegun”? Czy stoi za nimi to samo przesłanie: “Zróbmy razem coś dobrego”?

M.K: Te projekty rzeczywiście mają podobne intencje – zostawić po sobie lepszy świat. Lepszy świat wymaga odwagi. Właśnie takie było motto wyprawy z Jaśkiem na biegun, a żeby wyruszyć tam z niepełnosprawnym chłopcem, potrzebna była odwaga. Podobnie jak do pojechania samochodem elektrycznym z Polski do Japonii.

Jaki jest Pana kolejny projekt?

M.K: Wyprawa dookoła świata. Z Londynu trasą Fogga. Planuję wyruszyć w przyszłym roku w październiku. Pewnie zajmie to około 3, 4 miesięcy.

Dziękuję za rozmowę.


***

Jeśli zainteresowała Was tematyka podróży w głąb siebie, metafizyki poznawania świata, sięgnijcie koniecznie po lekturę autorstwa Marka Kamińskiego pt.:”Wyprawa”.

Martyna Wojciechowska mówi o niej: „Książka ta odpowiada na pytanie, jak będąc samemu w drodze nie czuć się samotnym, bo wszyscy jesteśmy po prostu częścią Świata. Polecam! Także jako inspirację.” , a ja czytam, kontempluję i…spotykam się ze sobą przed kolejną podróżą. Pewnie wyruszę w nią już jako inna ja…

Serdecznie zachęcam też czytelników bloga do odwiedzenia sekcji wywiady. Przeczytania rozmowy z TOMKIEM MICHNIEWICZEM i śledzenia bloga, bo już wkrótce pojawią się na nim kolejne ciekawe inspiracje 🙂

Facebook Comments

Podobne wpisy