Erasmus chyba warto?
Niekoniecznie Eramus
Podróże można zacząć różnie. Kupić bilet, wyciągnąć kciuk, wziąć dziekankę albo jechać na Erasmusa. Moja historia podróżnicza sięga życia płodowego. Wtedy to pojechałam z moją mamą na stypendium do Budapesztu. Działo się to w danych czasach zaborów, czyli wojny polsko-ruskiej i demoludy były en vogue. Nie dało się za bardzo wychylić. Gdzie indziej. Zwłaszcza dalej. I w ogóle najlepszym rozwiązaniem pozostawało siedzieć w domu i być grzecznym. Nawet takie Węgry zaliczały się do karkołomnych przedsięwzięć, niemalże mission impossible. Ciasny świat, paszport Rzeczypospolitej Ludowej – historie z lamusa. Potem jeszcze w epoce moich zupełnie niepraktycznych studiów – polonistyka – bardzo chciałam zdobyć stypendium zagraniczne, bo to naukowe wydawałam na książki. Erasmus, Sokrates i inne realnie a nawet hipotetycznie nie istniały. Nawiedzałam taką jedną panią z Biura Współpracy z zagranicą. Oficyna tonąca w chmurach dymu papierosowego – znajdowała się w budynku za BUW-em ( tym w starej wersji) – na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego. Przetłumaczyłam przysięgle swoje wszystkie piątki z indeksu, zdobyłam rekomendacje (głupio było mi je czytać, że niby jestem taka zdolna, wybitna, uczona), pozdawałam egzaminy językowe i…nie wyjechałam. Wtedy.
– Ale z polonistyki chce pani jechać? Za granicę?
Miła pani cała w lokach utrwalonych na cukier albo mocny lakier przyozdobiona w sceniczny makijaż w towarzystwie papierosa na stałe przyklejonego do warg sprowadziła mnie na ziemię. Aż się zakrztusiłam. Pewnie od mieszkanki dymu nikotynowego i pierza z podciętych skrzydeł. Znalazłam jednak sposób. Zdałam na iberystykę i studia latynoamerykańskie. Pojechałam do Barcelony. Oczywiście autobusem a nie Wizzairem.
Prototyp Eramusa
Dobry wybór. Piękna pogoda. Plaża nudystów. I język, który otwiera całą Amerykę Południową (na iberystyce mieliśmy też portugalski) i Środkową. Zanim zaczęły się tendencje separatystyczne, teraz np. we wspólnocie Walencji czy Katalonii oraz innych autonomicznych regionów hiszpańskich zajęcia w szkołach i na uniwersytetach bardzo często odbywają się w językach narodowych, wtedy catalano był fakultetem.
Wiele lat później już jako doktorantka pojechałam do Włoch. Erasmus w tamtejszym wydaniu bardzo mnie rozczarował. Może za długo na niego czekałam? Koronka oczekiwań utkanych z marzeń zahaczyła o kant rzeczywistości, ścieg się popruł…Zwłaszcza, że jednocześnie starałam się o inne stypendium. Projekt dla młodych dziennikarzy europejskich realizowany w Afryce Subsaharyjskiej. Ci, którzy mnie znają, a czytając tego nieregularnego bloga, pewnie już macie jakieś wyobrażenia na temat osoby, która go pisze, łatwo się domyślą, co było moim priorytetem. Zakwalifikowałam się do obu programów i wzięłam udział w tym, na którym mniej mi zależało. Morał: od tego czasu czytam informacje pisane małym drukiem, regulaminy (nie znoszę!), zwracając szczególnie baczną uwagę na logiczne wynikanie rozłączne, które może oznaczać brak możliwości finansowania jednej osoby, biorącej udział w różnych projektach badawczych z tego samego źródła (zawiera się w to w kodzie, a nie w w ciągach słów). Decyduje data rozpatrzenia pierwszego wniosku.
Erasmus w Walencji
Zupełnie inna jest historia Natalii Fraś, która na Erasmusie w Walencji zaczęła pisać swojego bloga – kompendium wiedzy na temat tego, jak wygląda takie stypendium w Hiszpanii. Ta energiczna, uśmiechnięta dziewczyna gościła w mojej audycji w Medium Publiczne, gdzie zapraszam fajnych ludzi po to, żeby opowiedzieli swoje historie.
Facebook Comments