Dzisiaj narysujemy szok
Pytany jestem często, jak znoszę to, o czym piszę. Jaką osobistą cenę za to płacę? Odpowiedź nie wydaje mi się ani specjalnie ważna, ani interesująca. Wolałbym, aby ktoś, kto sięga po moją książkę, sam siebie zapytał: dlaczego o tym czytam? Dlaczego się z tym mierzę? /Wojciech Tochman
Na lata 90 przypada epicentrum epatowania szokiem.
Chodzi o World Press Photo i tym podobne konkursy fotograficzne. Kształtujące gusta odbiorców i odbijające ich potrzeby. Dzisiejsze fotografie są łagodne. Niektóre nawet piękne.
Jak na przykład ta praca Francesco Zizola na World Press Photo (2016) pokazująca afrykańskich emigrantów owiniętych w koce bezpieczeństwa na łodzi ratunkowej Lekarzy bez granic, zrobiona w Cieśninie Sycylijskiej w sierpniu 2015 roku.
Tymczasem czytam książki Tochmana. (Np. Eli, eli i Dziś narysujemy śmierć). Już z późniejszych lat. Wszystkie w ten sam deseń. Co nie znaczy, że złe, choć właśnie o złu dobrze prawiące.
Trendy, algorytmy i matryce szoku
Parę dni temu, z na szczęście nieaktualnego wywiadu z agentką literacką, sporo zdrowia mnie kosztował, bo pojechał mocno po moich wartościach, dowiedziałam się, że w sukcesie artystycznym najważniejsza jest matryca. Powtarzalność schematu. Jeśli algorytm x chwycił, to należy replikować. Powielać.
Oksymoron. I szok poznawczy.
Jednak nie do końca. Bo z drugiej strony oczywistość. Ludzie lubią trendy, choć trędowatych niekoniecznie, chyba że na Word Press Photo albo w reportażach, za które płacą cenę. I nadawcy i odbiorcy. Ludzie lubią constans. Drżą blogerzy, bo Google zmienia algorytm. Fejsbuk też. Podobnie Instagram. I wiele innych rzeczy, na których się nie znam, też zmienia algorytm. Nie są to może przykłady działań artystycznych, a jednak twórczych.
Stosując matrycę, pewnie można osiągnąć efekt, ale czy rozwój?
Gdyby odkrywcy stosowali matrycę poznawczą, pewnie nie wyginęliby Indianie – to te pozytywne skutki uboczne, ale pewnie nadal mieszkalibyśmy na płaskiej ziemi.
Nie lubię matryc, bo nie ćwiczą wyobraźni. Chociaż dyscyplinę z pewnością tak. Wolę jednak otwarte kadry. Nietrzymanie się schematu. I nie lubię epatowania. Nie dlatego, że odwracam wzrok i kurczowo trzymam się różowych okularów idealisty, ale dlatego że wydaje mi się niepotrzebną figurą stylistyczną. Bardzo repetytywną. Wszystkie nagłówki epatują, wszystkie reklamy hąjlajtują, świat krzyczy, bo każdy chce być usłyszany, więc onet musi głośniej niż GW, a TVN niż Wiadomości, a muzułmanin bardziej niż katolik, bo albo jeden zginie, a drugi przetrwa lub na odwrót. Ogłuchnąć można. Stąd pewnie też wszystkie kontrnurty na slow i na silence. Na silence jeszcze nie ma, ale zaraz będzie. Tego też nie lubię, bo nie lubię trendów. Są zbyt przewidywalne, zbyt nudne. Za bardzo się panoszą w kolejce, czekając na zgon poprzednika. Lata 80 po 50, a po 70 90, a po 80 ma mój gust 40 albo może dla odmiany burki i czadory. Bo kto wie, czy etno nie wróci do łask.
Jak odkształci się matryca?
Póki co mamy z jednej strony modę na szok, a z drugiej – na tolerancję. Zupełnie nie wiadomo, co wybrać. Strasznie trudna decyzja, jak się chce być poprawnym artystą.
Lubię książki, które są ładnie napisane. Z reguły takie nie stają się bestsellerami (to akurat ten kawałek, którego mojego estetyka nie pojmuje, choć logika jak najbardziej). Więc ceniąc te gładkie słowa, elegancko zakomponowane w opowieść, męczę się niezmiernie, że jakąś ideologię niosą. Zwłaszcza oświeceniową źle trawię. Kaganek oświaty pod polską strzechą – ciasną i ciemną. Pewnie jak zwykle przesadzam z nadinterpretacją i dosłownym, wsobnym pojmowaniem, ale czytam ja, nie Iksiński, więc myślę sobie, że to do mnie pisane. Tym bardziej, że dostaję na zachętę – ładnie. Na ten haczyk zawsze się łapię. Brzydkie do mnie nie trafia. Zwłaszcza, że epatuje z każdej strony. Wprowadziłabym cenzurę na brzydkie i głupie. Jak tylko zostanę dyktatorem, nie omieszkam.
Wracając do pytania, które wolałbym, żeby zadał sobie czytelnik, myślę, że warto odwrócić matrycę stworzoną w Medalionach. To, czemu nie poświęcamy uwagi, w końcu zamilknie, rozpuści się. Nie w niebyt zapomnienia, ale w brak kontynuacji.
Naiwne?
***
Zajrzyjcie do galerii pogodnych slumsów. Niektóre fotografie Romana Husarskiego epatują uśmiechem. Oczywiście mogą być pozowane, ale takie też są zdjęcia Grzegorza Wełnickiego. I Wojciech Tochman tego nie kryje. Nawet podkreśla, przy okazji jasno i klarownie opisując warsztat pracy reportera.
***
Wojciech Tochman to autor reportaży z nurtu szoku.
Eli, eli (wydawnictwo Czarne, 2013) – idziemy w slumsy Manilii.
Dzisiaj narysujemy śmierć (wydawnictwo Czarne, 201o) – chodzimy po rwandyjskich cmentarzach. Są wszędzie. I liczymy ofiary. Katalogujemy je i pamiętamy.
Bóg zapłać (wydawnictwo Czarne, 2010) to o Polsce. Wierzącej.
Jakbyś kamień jadła (Czarne, 2008 – wznowienie) Bośnia. Prawie Rwanda.
Wściekły pies (Znak, 2007) nie mieli w wypożyczalni.
Schodów się nie pali (Znak 2000, 2006) Różności.
Córeńka (Znak 2005).
Boję się tej książki. Na mojej półce wciąż stoi LP kupione w sierpniu 2002 roku. Tamtą jesień miałam spędzić w Indonezji. W towarzystwie pewnego tancerza i filozofa z Heidelbergu. Dużo wtedy tańczyliśmy. Pewnie szlajalibyśmy się po parkietach. Beatę Pawlak poznałam w Paryżu – to o niej jest ta książka. Bardzo mi imponowała. Jak będę duża – pomyślałam – to też tak chcę. Ale czasem można nie wrócić. I to chyba pokazuje, że szok nie uderza wtedy, kiedy patrzy się na coś niewyobrażalnego cudzymi oczami. Ale wtedy, kiedy dotyka znajomego.
O innych podróżach oczami reporterów i nie tylko przeczytacie tutaj.
Facebook Comments