Pustynia Negew w Izraelu.
|

Sudan na bezdechu

„Afryka jest największym zakładem karnym na naszym globie”/ Konrad Piskała, Sudan czas bezdechu

Ładny język. Ładna książka. Brzydka rzeczywistość. Wcale nie na bezdechu, bo Afryka snuje się wolno i tak też trwa opowieść Konrada Piskały o Sudanie.

Czytałam gdzieś recenzje, że książka jest szokująca, więc przygotowałam się na rzeź.

Nie ma jej tutaj. Jest nieśpieszna wędrówka przez świat koszmaru. Obserwacja po obserwacji. Epizod po epizodzie. A wszystko razem – kolaż rozsypanych obrazów. Lubię takie narracje smakować, choć to danie nie jest pikantne, nie powoduje szybkiego trawienia – raczej czyta się wolno i nie z wypiekami na twarzy – tak przez 3 dni, kiedyś w polskim marcu, kiedy nie nie jest tak gorąco jak na pustyni – i mimo, że mdło się robi, jadąc przez Sudan (z Północnego do Południowego), to człowiek się nasyca i jednocześnie chce więcej. Więc dla odmiany zagłębia się w Dryland.

Afryka dzieli się na safari, na lęki i mity (tych, co straszą Afryką i inni w konsekwencji boją się tam pojechać) i na to, co opowiadają reporterzy.
3 odmienne obrazki. Bez punktów wspólnych.

Sudan czas bezdechu okładka książki
Sudan czas bezdechu

A jaka jest prawdziwa Afryka?

Pewnie nie istnieje, bo każdy ma swoją. To dotyczy nie tylko tego kontynentu. Ale każdego kraju. Inny obrazek Tajlandii przywiezie ktoś, kto pojechał do Bangkoku obejrzeć pałac królewski – cały ze złota albo na lux wczasy na Ko Samui, a inny ktoś, kto był tam kilka razy (i mógł zaobserwować zmiany na przestrzeni lat) i jeździł komunikacją lokalną w jakieś tajskie dziury. Inna Indonezja to Bali niż wsie na Sumatrze. Inny Angkor Wat niż zaminowane pola ryżowe. Jak bardzo inny!
A nawet inny jest Madryt na weekend niż Madryt na kilka miesięcy pracy. A Paryż to już w ogóle! Przykłady można mnożyć. A przewodniki czytać. W przypadku Sudanu jest trudniej. Nie ma przewodników. Do Sudanu raczej nikt nie jeździ na romantyczny weekend.

Jedna z pustyń, którą poznałam z bliska. Izrael. Inna pustynia. W innym państwie. Judea.

Takie książki jak Sudan Czas bezdechu czytam z przyjemnością.

Nie dlatego, że to lektura przyjemna. I też nie dlatego, że jestem masochistką. Ale dlatego, że do Sudanu na razie nie pojadę, więc pochłaniając plastyczne obrazy i historie z drogi mam namiastkę podróży. Substytut wrażenia, że tam jestem i to, co opowiadane, właśnie się dzieje, a ja tego doświadczam.

Pustynia Negew. Panorama z góry.
Negew. W tym samym.

Jednak właśnie w tym miejscu pojawia się pytanie.

Niepokoi i nie daje mi wytchnienia. Natrętne i uporczywe pytanie o przekaz i odbiór. Tak się składa, że wiem, jak się pisze reportaż i jak się konstruuje news. Zostawmy na razie ten drugi. Reportaż tworzy się w oparciu o to, co wystaje z rzeczywistości. Jest zaskakujące, barwne, nietypowe, szokujące. Pomija się normalność, bo ona nie wywołuje emocji. Chyba, że normalność jest aż tak nienormalna, że właśnie wtedy wyciąga się ją do światła dziennego, wydobywając kontrasty grające na wartościach odbiorcy, do którego kieruje się przekaz, i jeszcze podkręca (tak jak suwakiem selective colors w Photoshiopie). Wtedy powstaje efekt: wow! I ten efekt dalej rezonuje w tkankach odbiorcy, powodując mikrourazy we wrażliwości.

Książkę się pamięta. I wyciąga wnioski. Nie pojadę do Sudanu. Nie dlatego, że jest brudno, niebezpiecznie, niewygodnie, za gorąco, a ludzie bez nóg i rąk, ale za to z nowotworami umierają grupowo gdzieś pod parkanem w Dżubie. I nie dlatego, że wartość kobiety równa jest wartości krowy. Czarnej kobiety z usuniętą łechtaczką. A ile warta jest biała, która ma wszystko na miejscu? Tylko właśnie dlatego, że może mi się nie opłacać tego sprawdzać.

Oczywiście to nie jest news. Każdy czytał lub przynajmniej oglądał Kwiat pustyni i większość wie, że to popularna praktyka nie tylko w Somalii. Więc wiadomo to już od dawna.

News o Sudanie

W tej książce brakuje newsów, bo to nie ramówka dla TVN. To pamiętnik z drogi, z dróg kraju po wojnie. Nie to szokuje, bo każdy kraj po wojnie wygląda tak samo. Różnią się tylko detale – powidoki kultury danego miejsca. Jak dodać do tego historię, to widzimy więcej szczegółów. Według mnie niepotrzebnych, bo historii nie odmierza się nazwiskami i datami, ale mechanizmami. Bieda. Przewrót. Dyktatura. Korupcja. Wojna domowa. Rzeź. Kolejny przewrót. Ofiara staje się katem. I znów od nowa. I tak w kółko. Uprzednia kolonizacja w myśl tej samej zasady. Można sobie dodać do tego nazwiska i daty. Przyczyny powstania i skutki jego upadku – zawsze te same, bo logika modelu pozostaje bez zmian. Ale potem można to ładnie ująć w kadry. Tak pracują reporterzy. I to nie jest zarzut. W końcu z jakiegoś powodu lubię czytać takie książki. Zdecydowanie bardziej niż większość innych.

Ale właśnie kto je czyta? I dlaczego?

Ci, co chcą pojechać i przekonać się na własne oczy i we własne doświadczenia wbudować tę opowieść? I być może napisać swoją fabułę na temat innej rzeczywistości? Czy ci, co wiedzą, że tam nie pojadą i dlatego czytają?
Kto i dlaczego?
I dlaczego, ja kobieta, mogłabym się Sudanu bać?

Pustynia Paran przy granicy z Egiptem. Izrael.
I Paran przy granicy z Egiptem.

Mężczyzna reporter tak, jak kiedyś mężczyzna pisarz kształtuje kolejny mit. Nie do końca jednak mit, bo mimo że jeżdżę w świat sama, to jednak na własnej skórze się przekonałam, że są miejsca, gdzie lepiej, łatwiej, wygodniej, bezpieczniej być jednak mężczyzną. Takim miejscem są Indie i też kraje arabskie – te nie policyjne. A czarna Afryka – ta nie muzułmańska – Sudan Południowy? Sama nie wiem, jak nie wiem, to sprawdzam. A przez te moje filtry poznawcze przeczytałam książkę od końca. Najpierw pojechałam na południe, a potem na północ. I też mi się podobało. Nawet bardzo! Czasem lubię czytać niechronologicznie. I lubię działać na przekór logice…

No bo kto by chciał pojechać dobrowolnie do największego więzienia na naszym globie?

Lub do umieralni…

autor zdjęć Kevin Carter, źródło Pinterest, kolaż mój

KCok

Więcej fotografii Kevina Cartera można obejrzeć TUTAJ.

Podejrzewam, że powyższych zdjęć nie dałabym rady zrobić, bo pewnie nie chciałabym w tamtą stronę patrzeć, wiedząc, że mogę tylko widzieć i pamiętać. Autor tych wspomnień, tylko patrzył i ponoć z tego powodu stracił nie tylko chęć widzenia, ale życia w ogóle. Żeby zapomnieć, popełnił samobójstwo. Myślę jednak, że nie zabił go ów dysonans między nagrodą Pulitzera, którą w 1993 otrzymał za ostatnie zdjęcie, a tym czego doświadczył w Afryce. Myślę, że zabiła go niemoc.

W książce Konrada Piskały nie ma tak drastycznych ujęć – i wielki minus dla wydawcy, że opublikował małe, niewyraźne coś na fatalnym papierze i bez obróbki graficznej! – jest jednak jeden opis. Szpitala prowadzonego przez zakonnice, do którego trafiają uchodźcy. I ten krótki rozdział stanowi dowód na to, że słowa mogą pokazać tyle co obraz. A może nawet więcej.

A reszta to typowa wędrówka człowieka z wyostrzonym zmysłem obserwacji, który chce wiedzieć, więc pyta, rozmawia, filtruje przez ładne słowa i pokazuje swoje szlaki innym…

Lubię ten smak…choć składniki mogą skończyć się poparzeniem przełyku…to wciąż się zastanawiam, jak ja bym to opowiedziała…jak ja to opowiem.

O Afryce widzianej oczami reporterów pisałam też tutaj.

Facebook Comments

Podobne wpisy