Włoskie wakacje. Nienasyceni po latach.
Nienasyceni na urlopie
Słyszeliście o Pantellerii?
To mała włoska wysepka. O połowę mniejsza od Malty. Leży nieco bliżej Tunezji niż Włoch. A konkretnie Sycylii. Nie jest modna. Nie piszą o niej na blogach. Nie sprzedają na nią tanich biletów. Nie zainteresowały się nią jeszcze biura podróży. Możecie z nimi skoczyć co najwyżej na Sycylię – skąd już niedaleko do Pantellerii. To tutaj Luca Guadagnino przyjechał po The Bigger Splash. Remake La Piscine Jacquesa Deray’a. Kultowego filmu, w którym zagrali piękni, młodzi i seksowni, czyli Alain Delon, Romy Schneider i Jane Birkin. Filmu, który w 1969 roku stworzył legendę Saint-Tropez. Nadmorskiego, luksusowego kurortu dla snobów, artystów i hippisów – milionerów. Raju dla miłośników francuskiego wina, wysublimowanego erotyzmu i medialnych skandali. I oczywiście pięknych plaż nudystów. Z tego wszystkiego dzisiaj w Saint-Tropez pozostały tylko luksusowe ceny. I nudyści.
Dlatego boje się o przyszłość Pantellerii.
Delicje nad basenem
Remake’i na ogół bywają gorszą kopią oryginału. Nie tym razem. Tym razem dostajemy deser. Ale nie obrzydliwy słodki tort. Gorzką czekoladę z nutą pomarańczy. Posypaną migdałami. Te ostatnie zawierają arszenik, więc nie warto się obżerać do nieprzytomności. Warto pozostawić niedosyt. Nienasyceni będziemy chcieli wrócić po więcej.
The Bigger Splash, czyli Much Ado About Nothing
Jak już jesteśmy przy tytułach, to wspomnę, że hobbistycznie od dawna fascynuję się polskimi tłumaczeniami. Przy każdej kolejnej produkcji z wytęsknieniem czekam na inwencję twórczą rodzimych copywriterów. Czasem wzrusza mnie ich oszczędność środków. Na przykład cenię sobie, że nie przetłumaczyli tytułu Amy, pozostając przy oryginale, a przecież mogli dodać coś w rodzaju Amy Piosenkarka albo nawet poszybować w stronę Biografia Amelii.
Ponieważ akurat ten film ogólnie był bardzo słaby pod każdym względem i zupełnie nie dawał się na duży ekran (rozdzielczość komórki słabo wypada w dużym formacie) z nudów śledziłam tłumaczenie dialogów i piosenek. Nawet nie tyle z nudów, co z konieczności, bo przekład leciał symultanicznie z tekstem utworów, zajmując cały kadr, i trudno było go nie zauważyć. Jestem czystym złem – śpiewała Amy w piosence I’m no good. To jest naprawdę drobny szczegół, mini szkopuł nadający diaboliczny koloryt wizerunkowi dziewczyny z niskim poczuciem własnej wartości, lekko odkształcając jej osobowość i nadając dodatkowy kontekst interpretacyjny całej biografii.
Jednak zamiana The Bigger Splash na Nienasyconych traci połączenie z La Piscinie. Plusk kojarzy się z basenem. A większy puszcza oko w stronę poprzedniej produkcji. Mój film jest lepszy niż twój – mówi do Deray’a Guadagnino. A widz, może sobie wybrać lub po prostu stwierdzić, że oba filmy są świetne. Pokolenie, które w 69 roku znajdowało się jeszcze w fazie mocno prenatalnej, a potem nie studiowało filmoznawstwa, może zobaczyć szerszy kontekst kulturowy i doświadczyć deseru, a nie na przykład zanudzić się na śmierć.
Kiedy wieje Sirocco
Bo w tym filmie nie dzieje się nic. Równie dobrze mógłby być dokumentem. Włoskie luksusowe wakacje pary x, która może sobie na taki urlop pozwolić. Rock star – rewelacyjna jak zawsze Tilda Swinton, która praktycznie nie zmienia wyrazu twarzy przez całe 125 minut – leczy chorą krtań po ekscesach scenicznych i jej mniej znamienity kochanek – filmowiec po przejściach, wspierający ją w rekonwalescencji. Oboje uzdrawiają też swoją przeszłość i dobrze im idzie. Do momentu, kiedy w sielską, luksusową nieśpieszność nie wkracza para y. Ekscentryczny producent muzyczny, ekshibicjonista i narcyz z wyboru oraz jego nieletnia córka (świetna zagrana przez Dakotę Johnson) – znudzona socjopatka.
To jest ten arszenik. Gdyby film pozbawić interwencji sił diabelskich, dostalibyśmy deser składający się ze słodkich owoców południowych, aromatyczną kawę i za 17 złotych pojechalibyśmy na lux wakacje. Bo główną rolę gra tutaj nastrój. Guadagnino to prawdziwy wirtuoz tworzenia klimatu. Vibe gorącej kanikuły przeciąga się jak leniwy, rozpieszczony kot. Każdy chce doświadczyć takiego urlopu. Im dalej od luksusu, im dalej od sielanki, im bliżej zmęczenia, tym bardziej chce się znaleźć w okolicznościach takich wakacji. Idealnych.
Być tam, gdzie nienasyceni
To mój osobisty ranking filmowy. Zwiedzam świat, kolekcjonując obrazy. Chłonę je. Kataloguję. Nimi odmierzam i zapamiętuję podróże i doznania. Nie czytam przewodników. Nie oglądam wiadomości. Nie wyznaczam sobie celów ( w drodze). Jadę tam, gdzie zaprowadzi mnie sceneria filmowa, gdzie czuję połączenie z historią opowiedzianą w jakiejś książce. Sprawdzam, czy do mnie pasują. Czy to kadry z mojego snu? Czy to kontekst moich marzeń? Czy mogę wniknąć w opowieść miejsca bezszelestnie i płynnie? Nie raniąc się o drzazgi wystające z ram.
Dużo zawdzięczam operatorom, reżyserom, pisarzom, reporterom. Zawdzięczam im czucie i wskazówki. Mapy i kompasy.
Kiedyś na liście moich marzeń był zawód researchera plenerów filmowych. Ex aequo z reportem wojennym. Dopełnienie. Przecież trzeba jakoś ładować baterie. Więc przeżyłam i Rok niebezpiecznego życia w Dżakarcie ( a w zasadzie miesiąc w ostrej jak kris Indonezji) i zobaczyłam Uśmiech Pol Pota, a raczej to co z niego zostało i miałam francuskie przygody i chodziłam ścieżkami biblijnymi i dostałam jabłko Heleny – w Troi, a nawet płakałam w kinie na Władcy Pierścieni. Nie dlatego, że to smutny film, ale z tęsknoty za Nową Zelandią. I na Himalaya miałam też mokre policzki, jeszcze bardziej. Pewnie dlatego, że tam jeszcze nie dotarłam, a od razu chciałam się tam znaleźć.
Nienasyceni zaprowadzili mnie z powrotem do Sardynii, Korsyki, Południowych Włoch i…do Witkacego. Ten też potrafił tworzyć klimat. Miejscami bardzo podobny, chociaż bardziej górski. Chłodny. I frenetyczny.
I sami wiecie, co się stało z Zakopanym. Więc być może rację miał Platon, że należy artystów wyrzucić poza miejskie mury. Pisarze i reżyserzy są niebezpieczni. Zabijają miejsca, kreując na nie modę. Wtedy nie ma już klimatu. Jest masowość. Tandeta tłumu i odpust na pokaz. Jak na przykład w Ubud. W małpim gaju.
Kradnąc piękno
Guadagnino zapatrzył się w Bertolucciego. Stworzył o nim dokument (Bertolucci on Bertolucci). I bardzo mu to zapatrzenie służy. Nie jest odtwórczy. Jest zainspirowany. Nienasyceni opowiadają tę samą historię, co Ukryte pragnienia (Stealing Beauty). Tylko na odwrót. Ale świat przedstawiony jest ten sam. Te same motywy, choć nie wszystkie. To samo serce na pewno. Rdzeń wizji. Taki okruch nonszalanckiego piękna. Jak dla mnie żadne pragnienia w filmie Bertolucciego nie są ukryte. Wszystkie namacalne. Ale rozumiem, że taki tytuł dobrze sprzedaje. Choć właśnie nie rozumiem. Czasownik pociąga, uwodzi. Od razu wprowadza w epicentrum atmosfery. Nie zwodząc niepotrzebnie w zakamarki jakieś pseudo interpretacji.
Jednak w Ukrytych pragnieniach, w wykradaniu piękna, mało co widza wkurza. Przypadkowe pęknięcia, drobne rysy na sielskiej tafli Toskanii. Nienasyceni nie irytują swoim nienasyceniem, chociaż mamy tu dwie żądne krwi i wrażeń istoty. Średnio zrównoważony odbiorca po pięciu minutach ma ochotę na podwójne morderstwo. Niekoniecznie w afekcie. Zabić nie drozda, ale producenta tego z filmu, (a nie od filmu)- narcyza w fazie zaawansowanej hipomanii i ukatrupić jego lolicią córeczkę – socjopatkę. Jeśli za wszelką cenę miałabym się doszukiwać w tym filmie moralizatorstwa i tendencyjności, to manifest pod tytułem: eliminuj świrów, zanim zniszczą ci życie. Zupełnie odwrotny jest manifest Dogmy. Von Trier popiera barwność rozmaitych zaburzeń psychicznych.
Dobra, koniec postulatów. Choć przekornie dodam jeszcze jeden: poproszę więcej takich filmów. Nawet kosztem Parandelli.
Nienasyceni
A ten tytuł, który tak zjechałam, ma paradoksalnie swoje dobre strony. Bo i zaskakująco nawiązuje do Witkacego i przypomina, że nienasyceni są w nas. W tych, co wiecznie by się chcieli sycić smakiem piękna.
Niekoniecznie na włoskich wakacjach.
Ps. Oprócz tych, którzy chcą zobaczyć kawałek Pantellerii , film jest absolutnie obowiązkowy dla wielbicieli haute couture, stylizacji i wizażu.
Facebook Comments