Rzeźba z Angkor Wat. Ilustracja artykułu pt. Jak znaleźć idealnego towarzysza podróży
||||

Travel Mate? Hmm…Jak nie znaleźć idealnego towarzysza podróży

Jak znaleźć idealnego towarzysza podróży

Z zaciekawieniem wysłuchałam podcastu Karola, o tym jak znaleźć idealnego towarzysza podróży. Nie dlatego, że mnie jakoś szczególnie wciągnął, ale dlatego że urzekła mnie koncepcja technicznego podejścia do tematu.

Ludzie to jednak różnią się osobowością jak dzień i noc!

Karol zaleca, żeby potencjalnego kompana drogi przepytać na pierwszej randce o preferencje…oraz zasoby. Czy umiesz rozstawiać namiot (rzeczywiście to ważne, bo nie wiedziałam, że można nie umieć), co wolisz: zabytki czy przyrodę, liczyć gwiazdy czy zasłonić szczelnie rolety w sześciogwiazdkowym hotelu? To wszystko istotne kwestie. Wskazują na charakter i poziom ekspertyzy. Pytaniami się tworzy odpowiedzi, a z odpowiedzi wylania się obraz człowieka i jego dopasowanie do twojego planu.

Rzeźba z Angkor Wat. Ilustracja artykułu pt. Jak znaleźć idealnego towarzysza podróży
Angkor Wat, Kambodża. Bliźniacze twarze?

Nigdy tak nie myślałam!

I nigdy tak nie działam. Jasne, podróżuję sama. Pozornie. Bo po drodze spotykam ludzi. Dlaczego? Bo zadałam sobie inne pytania, choć w sumie one nigdy nie padły. Od zawsze znałam odpowiedzi. Chcę się czuć wolna (Karol nazywa to niezdolnością do kompromisów i częściowo ma rację, częściowo bo kompromis w przypadku zgranego teamu nie istnieje, w przypadku niezgranego jest konieczny, jeśli chce się pozostać w teamie). Poza tym chcę poznawać ludzi. Tych, których chcę. Gdyby rozpracować mnie psychologicznie, podróżuję z tych dwóch powodów. Choć to dopiero wierzchołek góry lodowej.

Dlaczego nie rozumiem tej strategii doboru osobnicznego opartej na pozyskiwaniu i segregowaniu informacji?

Pewnie dlatego, że kojarzy mi się z pracą, bo jestem dziennikarzem, ale nawet robiąc wywiady, zawsze zadawałam pytania pogłębione. Nie te zaczynające się o “czy”, ale od “dlaczego?” i “po co?”. Najczęściej nawet one nie są potrzebne. Wystarczy obserwować i słuchać. Naprawdę! Te dwie niedoceniane umiejętności stanowią podstawę każdej udanej podróży i każdej relacji, a więc nie tyle dopasowania kogoś do naszego planu, ale stworzenia harmonijnej synergii. Wszelkie pytania, zaczynające się od “czy” zwłaszcza te wystrzeliwane niczym pociski z karabinu maszynowego, a czasem zdarzają się i kule armatnie!) kompletnie nic nie wnoszą oprócz drenażu przeciwnika (tę strategię do perfekcji opanowała moja ulubiona dziennikarka w „Kropce nad i” – kobieta z osobowością, która niejednego by zagięła na randce).

Chcecie kogoś poznać czy chcecie poznać jego odpowiedzi?

Obserwacja i słuchanie to jednak dopiero drugi etap. Na początku jest zawsze intuicja i ona często wystarcza. Nie należy jej mylić ze stanem zakochania, bo wtedy fala ekstazy przesłania absolutnie wszystko i całość postrzegania ulega deformacji. A jednak będę się upierać, że chemia to podstawa! Z czegoś w końcu się bierze! Z jakiś wspólnych preferencji, wartości, pragnień i kształtów ciał eterycznych. Bo co jeśli twój potencjalny travel mate nie umie zgrabnie spakować namiotu (tak powiedział i to wcale nie jest mało prawdopodobne – ja np.dopinam tę torbę co dziesiąty raz), może jest to człowiek, który uczy się wszystkiego błyskawicznie tak, jak ty i za dziesiątym razem już umie. Może woli gwiazdki w hotelu od tych na niebie, bo dopiero z tobą niebo zobaczy? Chemia wpływa na szczegóły i naprawdę jest podstawą wszelkiego doboru naturalnego.

Kiedy scenariusz idzie nie po twojej myśli

Ba! Powiem więcej! Postraszę! Dokooptujcie sobie takiego kompana podróży, który na wszystkie wasze pytania zaczynające się od “czy” odpowie „tak”. Może nawet z wykrzyknikiem, bo ma temperament choleryczny, a wy zinterpretujecie ten wykrzyknik jako trzy razy tak i zgodność do kwadratu, a może nawet do potęgi. I ten wasz potakujący już na pierwszej stacji benzynowej, na lotnisku okaże się palantem, dupkiem…którym de facto jesteście wy, bo nie zadaliście mu odpowiednich pytań zaczynających się od “czy”. Jak może być ich pula? Z pewnością nieskończona.

Chemia intuicji

Podróżuję sama, bo kocham wolność i nie stać mnie na kompromisy. Nie stać mnie również na błędy, które mogłyby mi zepsuć smak włóczęgi, bo za dużo wyrzeczeń mnie kosztuje dotarcie do punktu, w którym stoję z plecakiem na drodze gdzieś w Laosie albo Salwadorze. Jestem do bólu pragmatyczna, dlatego nigdzie się nie ruszam bez intuicji, chyba że znienacka dopada mnie stan zakochania i nie zdążę się zorientować, że oto oślepłam i ogłuchłam. Na to akurat nadal nie wymyśliłam sposobu. Takiej chemii nie da się pokonać i jest to w sumie piękny błąd. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę.

Wracając na ziemię. Kto powiedział, że człowiek, który podróżuje sam, podróżuje sam? Z premedytacją wrzucam to koślawe, grubymi nićmi szyte zdanie podrzędne po to, żeby zabolała jego pozorność. „Samość” tego śmiałka polega na tym, że liczy na siebie, że sam wyrusza, często sam wraca, ale sam nie jest. Chyba że na pustyni, ale obecnie to raczej niemożliwe (karawana musi się opłacić tour operatorowi) lub na trawie z liścia bananowca zagubionej gdzieś na Atlantyku, kiedy postanowił pobić kolejny rekord Guinnessa. Sam przybywa w toalecie i też nie zawsze. Pamiętam takie wucety z dzieciństwa. Dworzec kolejowy. Głęboki, jak okiem szeroki, Związek Radziecki. Dziury kucane. Wysokość ścianki oddzielającej od sąsiedniej kabiny od kolan do szyi. Cóż, po pośladkach się człowieka nie pozna, jak się nie widziało twarzy albo nie zapamiętało się jej w wersji jeszcze stojącej. Dla mnie było to przeżycie traumatyczne podobnie jak przymusowy striptiz na badaniach okresowych w podstawówce.

Ludzie mają różne wartości i różne skale wrażliwości. To też cholernie ważne w tych pytaniach, których odpowiedzi kryją się pod “dlaczego?” i “po co?”.

Prawdziwe historie

Opowiem wam mrożącą krew w żyłach historię. Zdarzyła się w warszawskim BUW-ie, w którym jeszcze nie tak dawno można było mnie spotkać codziennie. Chyba że akurat przebywałam w Bibliotece Narodowej. Właśnie tam podszedł do mnie chłopak. Dzień jak codzień. Wielu do mnie podchodziło i podchodzi. Zapytał:
– Pojechałabyś ze mną do Rumunii samochodem?
Spojrzałam znad katalogów. Moje spojrzenie prowadziła intuicja.
– W ten weekend – dodał.
– Co to za samochód? – zapytałam rzeczowo, bo maluchem bym nie pojechała. Jednak mam coś z Karola.
– Da się w nim spać. Ale tam można też na dziko.

Nie pytał, czy umiem rozstawiać namiot i posiadam prawo jazdy. Widocznie mam to wypisane na twarzy.

To był czwartek po południu. Wyjechaliśmy w sobotę rano. Ten chłopak jest moim przyjacielem od 15 lat.

Nowa Zelandia za jeden uśmiech i przez jeden błąd

Inna historia. Poznałam kiedyś człowieka gdzieś pod Auckland. Miałam wykupiony pass autobusowy na obie wyspy ważny na 3 miesiące. To był trzeci dzień pobytu w Nowej Zelandii. Pojechaliśmy na plażę. Jakieś 50 km. W milczeniu, bo grało radio, a jeszcze tkwiłam w tych fatalnych nawykach wyniesionych ze szkoły, które nauczyły mnie zastanawiania się nad każdym potencjalnie wypowiedzianym przeze mnie zdaniem po angielsku. Zawczasu znajdowałam w nim błędy, następnie je poprawiałam, po to żeby trafić w potrzask trzech opcji, oszacować prawdopodobieństwo ich poprawności i pogubić się w ułamkach procentów. W końcu nie wytrzymałam:
– Wiesz co? Nie chce mi się wysiadać z tego samochodu.
– Dobra! Zawracamy po twój plecak – odpowiedział, nadal pogwizdując.

Dotarliśmy razem do Milford Sand. Przez trzy miesiące, aż do ostatniego dnia mojej wizy czerwony van był moim domem. Jakże inaczej wyglądałaby moja podróż po Nowej Zelandii, gdybym nie wydukała tamtego zdania po angielsku, ale postawiała na poprawność i zdrowy rozsądek.

Poniżej fotografie ilustrujące brak tego ostatniego 😉

Jak wylądowałam na lodowcu Franza Josefa, Nowa Zelandia
Jak wylądowałam na lodowcu Franza Josefa
Tongariro, Nowa Zelandia. Widzicie ludzkie figurki w oddali?
Tongariro, Nowa Zelandia. Widzicie ludzkie figurki w oddali?
Trekking w Nowej Zelandii
Któryś z nowozelandzkich trekkingów
Przeprawa przez Tongariro w Nowej Zelandii
Przeprawa przez Tongariro w Nowej Zelandii

Dziewczyńska nieprzystawalność

Dorzucę jeszcze Marsi story, jak byście podejrzewali jakieś podteksty damsko-męskie w dwóch powyższych historiach. Albanka, którą spotkałam zaraz po przekroczeniu granicy meksykańsko-gwatemalskiej. Strasznie mnie wkurzała na początku. Nazwałam ją panią generał. Pasowłyśmy do siebie jak ogień do wody. Można było zrobić herbatę. Marsi bała się za mnie w Salwadorze. Z Marsi ćwiczyłam kompromisy, ale chemia jej osobowości tak mnie urzekła, że pożegnałam się z nią dopiero przy granicy z Hondurasem. To był ten kompromis, na który żadna z nas nie poszła. Nie mogłam tego cudownego kraju odpuścić, tylko dlatego że Marsi się bała.

Nie masz planu na Honduras, prawda? – zapytała na pożegnanie.
– Marsi! – tupnęłam nogą.
– O Jezu! Po prostu się o ciebie martwię. Odetchnę dopiero, jak dotrzesz do Nikaragui.

– So wish me luck! – wskoczyłam na pakę, która wywiozła mnie dalej w Salwador, a Marsi usadowiła się we względnie komfortowym autobusie, który po drodze tylko przecinał najkrótszy odcinek Hondurasu, po to żeby szczęśliwie i bezpiecznie dojechać prosto na północ Nica.

Na zdjęciu południe 😉

Moja towarzyszka podróży, przyjaciółka, która oblałaby wszystkie testy wielokrotnego wyboru,

które bym jej podsunęła na rozmowie kwalifikacyjnej na idealnego kompana drogi, występuje w wielu rozdziałach książki, którą napisałam po powrocie…bo w trasie z Marsi nie dało się nic pisać! Ona wciąż pragnęła interakcji, a ja uznałam, że żywa Marsi jest ciekawsza niż wszystkie historie, które tworzyłam post factum. Czy to był kompromis czy wybór?

Ta historia, podobnie jak poprzednie, nie jest niczym szczególnym. Jest typową historią z drogi. Dokładnie tak to wygląda w praktyce. Dzieje się, bo się czuje. Bez poezji języka i pokrętnej narracji sensacyjnej. Nie ma tutaj tajemnicy do rozwikłania, chociaż nieprzewidywalność owszem. Normalne życie. Ludzie, zbiegi okoliczności ( i inne zbiegi), plany versus rzeczywistość, przygoda i mordęga, spontaniczność i intuicja. Słuchanie i patrzenie. Ekstaza kompozycji otwartej.

Jak nie znaleźć idealnego towarzysza podróży, czyli jak go nie poznać

uzbroić się w plany
trzymać się oczekiwań
zadawać pytania zaczynające się od „czy”
nie patrzeć i nie słuchać
nie skorzystać z podpowiedzi intuicji
skupiać się na szczegółach
szacować ryzyko potencjalnej niezgodności i analizować informacje
bać się jechać samemu
znać swoje umiejętności, ale nie znać siebie

Facebook Comments

Podobne wpisy