Strach przed lataniem i autorytety
||

Być sobą czy jedną z wielu marchewek?

Nic co ludzkie…

Zapytano mnie ostatnio w wywiadzie o słabości. Jeszcze nie autoryzowałam, więc mogę zmienić zeznania. Pytanie brzmiało dokładnie: czego w sobie nie lubię. Nie lubię takiego pytania, pomyślałam. Na głos odkręciłam kota ogonem: imponują mi ludzie przedsiębiorczy, odpowiedziałam. Tacy, którzy potrafią się urządzić dokładnie tak, jak chcą. Ludzie bez wątpliwości. Bezduszni i bezrefleksyjni – to już były asocjacje, podteksty nieczytelne na pierwszy rzut oka, które przemilczałam. Nie mniej jednak mniej więcej to miałam na myśli.

Skuteczność. Charyzmę. A może po trupach do celu.

Dalej było jeszcze gorzej. Autorytety. Z którymi chciałabym się spotkać.

– Żyjące czy nieżyjące? – doprecyzowałam.
– Jakie pani chce.
Jaka duża (do)wolność – przestraszyłam się, bo czasem się gubię, jak panuje podejrzana swoboda. Przyzwyczajona do zakazów, do ograniczeń, między którymi należy lawirować albo je łamać, tracę pantałyk. I zawisam na postronku schematu. Szybko jednak zrywam się ze smyczy, bo z pętlą na szyi mi nie do twarzy.

Zaczęłam więc od końca. Kiedyś bardzo chciałam zrobić wywiad z Kapuścińskim i Lemem. Na pierwszym w dużej mierze ciąży odpowiedzialność za moje marzenia, drugi daje ulgę wyobraźni. Obaj umarli zupełnie w ostatniej chwili, w przerwie między jednym a drugim sygnałem telefonicznym, zamieniając poniedziałek i środę w otchłań wiecznego nigdy. Stąd pewnie mam uraz do przekładanych terminów. Jeśli coś na czym mi zależy, odsuwa się w czasie, popadam w stan lekkiej paniki. Co mnie stresuje też pytali.

Potem sięgnęłam po to, co realne. Chciałabym zapytać Obamę, przed kamerą, żeby było widać wyraz jego twarzy, jakie to uczucie być pierwszym czarnym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Lubię takie epokowe zmiany. Zwłaszcza jeśli dzieją się na moich oczach. Fidel już mnie przestał interesować. Jak może się czuć relikt? Niewesoło. Mao, Pol Pot, Kim Ir Sen – to mogłoby być ciekawe. Przeszłam w między czasie do niemożliwości, którą na przekór zdrowemu rozsądkowi historia zmaterializowała.

Moja rozmówczyni sprawiała wrażenie coraz bardziej zaskoczonej odpowiedziami. Najwyraźniej słowo autorytet nie kojarzy mi się najlepiej. Kojarzy mi się władzą, a władza kojarzy mi się źle.

– Może chodzi pani o ekspertów? – domyśliłam się.
Strach przed lataniem i autorytety

– Zimbardo – powiedziałam, bo pasował mi do ciągu logicznego. Inspirująca biografia. Historia z kantem. I ta wolta od Lucyfera do bohatera. Świetny materiał na scenariusz.I ma żonę Polkę – przypomniałam sobie.

No cóż, sądziłam, że będziemy rozmawiać o podróżach i obejdzie się bez improwizacji. A tak zamyśliłam się nad marchewkowym albo kapuścianym polem.

Co takiego się dzieje, że jedna z kapust wyrasta ponad wszystkie? Czy kapusty ze sobą walczą? Tak jak drzewa w dżungli? Te słabsze pozbawione światła marnieją gdzieś w poszyciu. Schną, bo silniejsze korzenie odebrały im wodę. No chyba, że mamy równe grządki. Wtedy wszystkie kapusty są takie same. Tak właśnie myślał Mao i wszyscy zwolennicy takosamej równości kapusty wobec kapusty.

Nie czarno białe myślenie

Pogubiłam się więc w tym, czego w sobie nie lubię. Zakwestinowałam proste podziały na jasne i ciemne strony. Jednoznaczność nie istnieje nie tylko na krzywej normalności. Nieśmiałość nie jest cechą wartościowaną pozytywnie, skromność cieszy się już większym uznaniem, śmiałość jest całkiem ok, pod warunkiem że nie zmienia się w głupotę, bezwzględność (nadśmiałość) jest be, ale służy efektywności, osiąganiu celów, a takich ludzi podziwiamy. Nadają się na autorytety. Wystają z pola kapusty, bo wszystkie kapusty patrzą na tę jedną kapustę, która jakoś wybujała ponad ich głowami. Rozkapuściła się.

Pole kapusty

Autentyczność, czyli strach przed lataniem

Te swobodne przemyślenia, oraz leitmotiv charyzmatycznej kapusty, pewnie nie zdarzyłby się w tym wywiadzie, gdybym występowała jako ekspert. Gdyby ograniczono moją wyobraźnię i abstrakcyjne myślenie do faktów. Jaki bilet do Bangkoku jest najtańszy? Jak wlecieć do Indii z biletem w jedną stronę? Jak przeżyć dyzenterię w Laosie? I w ogóle jak przeżyć w takiej podróży? Albo z łatwiejszych, ile kosztuje alkohol w Malezji i paczka papierosów na laotańskiej prowincji?

Nic z tych rzeczy! Zostałam złapana na gorącym uczynku wolnych skojarzeń. Mogłam być autentyczna, spontanicznie zdając się na siebie albo kurczowo trzymać się schematu poprawności. Matka Teresa z Kalkuty – powinnam rzec (tutaj należałoby nawiązać do biedy w Indiach), a z wad: jestem nienowoczesnym śpiochem. Od technologii wolę krzaki, a od całonocnych balang wyspać się do południa…albo dłużej.
I w ogóle mogłabym nie napisać tego artykułu.

Kapliczka w Kucharach.

Po lewej maska po prawej autentyczność

Takich dylematów z pewnością doświadcza każdy, kto jakoś bardziej publicznie wychodzi do ludzi. Niekoniecznie celebryta czy prezydent, ale np. bloger, dziennikarz, artysta. Ktoś, kto emanuje. Czymkolwiek, co zaraża. Sobą emanować, czy sięgnąć po to co sprawdzone? Tworzyć trendy czy zestrajać się z okolicznościami? Żyć wygodnie czy bez trzymanki?
Ludzie odchodzą ze struktur, bo wyczerpali zapasy dopasowywania się, bo za mało się wietrzyli na świeżym powietrzu wolnego instynktu, zbyt kurczowo trzymając się bata koniunktury. Zbyt się oddalali od człowieczeństwa. Od biało-czarnej pełni. Bo z pozoru wszystko było pokolorowane na biało. A pod śniegiem są i śmieci i psie kupy, a nawet wnyki. Tylko że nie zauważyli.

Wizerunek

Czytałam ostatnio wywiad z kimś, kogo dobrze znam. Nie sądzę, żeby ten ktoś się oświecił, co utrzymuje w swoich wypowiedziach, choć cuda się zdarzają. I być może warto w nie wierzyć. Niemniej jednak nie ma ludzi idealnych. Taki Jezus albo Gandhi też mieli swoje słabości, choć do historii przeszli czyści. Czyżby chciał się załapać do Trójcy? Przeczytałam wszak opowieść o bilei bielszej niż śnieg.
– Dlaczego nie integralność? Pokaż spektrum. Prawdę – namawiałam – Jest wygodniej. Być sobą. Zbroja nie uwiera.
– Wizerunek – skwitował – oj, głupia ty, głupia ty!

A ja naiwna wolę się przechadzać bezwstydnie we własnej skórze niż potykać się co krok w za dużym rynsztunku.

Facebook Comments

Podobne wpisy