Dolce vita, czyli planowanie na luzie
Co ma planowanie do flow?
Interesujecie się prawami kosmosu? Wierzycie w te bzdety, że energia podąża za wizją?
Przyjmijmy, że tak. Ale za którą wizją, jeśli jest ich wiele? Wielokierunkowość to trudna specjalizacja interdyscyplinarna. Często mylona z niezdecydowaniem. Oskarżana o brak konsekwencji i inne przywary, które możecie dowolnie wstawić po przecinku. O ile kochacie wyliczanki i klasyfikacje – fundamenty zamkniętych kompozycji. I choć życie, według zachodniej filozofii, jest odcinkiem a nie prostą (o nieskończonym promieniu krzywej) i można je zaplanować od deski do deski (grobowej), to pytanie (już nawet nie nasuwa się, ale uwiera) czy warto?
Ostatnio mi wstyd przyznawać się publicznie, np. w radiu, że coś planuję. Bo zawsze pytają: gdzie teraz jedziesz? Jaki projekt podróżniczy on the cards? Pytają o plany. No więc mówię. Ameryka Południowa późną jesienią. Chyba, że mi się uda pojechać na misję.
To nie jest jakieś wielkie wyzwanie. Schody zaczynają się wtedy, kiedy ma się własny pomysł. Pomysł, który nieco odbiega od wizji misji. Takie pomysły na ogół są najlepsze. Projekt zyskuje nową optykę. Przeciera szlaki poza schematem, modyfikując nieco wstępne założenia (bo plany zawsze weryfikuje rzeczywistość), a pomysłodawca czuje się pionierem, czyli tak, jak powinien się czuć. Chociaż zanim to się zdarzy (wreszcie!), przeżywa wiele porażek – typowe skutki uboczne determinacji połączonej z inwencją twórczą, która koniecznie chce się zmaterializować. A później mówią: przecież to i to deklarowałaś, a siedzisz w Polsce w jakiejś stacji radiowej albo wyszłaś za mąż na innej półkuli i zamiast buńczucznych podróży w pojedynkę (to zawsze robi wrażenie) podlewasz kwiatki i pielęgnujesz ogrody i jak zwykle się obijasz.
O micie ciężkiej pracy czytaj w dalszej części tekstu.
Ukierunkowana elastyczność – in tune
Dlatego planuję luźno. Nie jestem metodycznym wykonawcą ani nadzorcą własnych projektów. Zestrajam się z okolicznościami. Nie upieram się, że wiem najlepiej. Za dużo razy mi nie wyszło. Z czuciem sprawa ma się zgoła odwrotnie. Nigdy się nie mylę. Chociaż często udaje mi się siebie przekonać, że nie wzięłam pod uwagę jakiś dodatkowych elementów, przeoczyłam znaczenia ukryte i w związku z tym odczułam coś fałszywego. Tak nie jest. A mimo to miewam skłonności do zaprzeczeń. Do podważania własnego flow. Przeszkadzają mi plany. Te ostatnie jednak są potrzebne. Nadają kierunek, kartografują rzeczywistość, ustawiają wiaty przystanków na mapie. Trudno żyć czystym doświadczeniem. Choć na takie koncepcje wpadają mistycy, hedoniści, wyznawcy determinizmu (na nic nie mam wpływu) i ludzie zagubieni.
Łacina i matematyka na co dzień, czyli panta rhei i zasada Pareto
Stosowanie obu tych drogowskazów wymaga przede wszystkim spostrzegawczości. Należy przenieść uwagę z planów (tych szczytnych celów, które sobie wyznaczyliście i osiągnięcie których z pewnością zapewni wam wieczną szczęśliwość) i skupić się na obserwowaniu otoczenia – jego ofert, kłód pod nogi i wyzwań.
Zwłaszcza warto rozważać oferty. I najlepiej nie za długo.
Bo z pewnością znajdziecie jakieś rysy na szkle, pozaginane rogi i wszelkie możliwe podstępy, które przyjdą wam do głowy, jeśli będziecie się sztywno trzymać planów. Wyzwania też są dobrym kierunkiem patrzenia, ale jako wiecznie występujące w przyrodzie – nie uciekną. Kłody i belki w oku należy zostawić na koniec.
Herezja?
Guru Brian Tracy namawia do jedzenia żab na śniadanie. Lubię, owszem, raczej nie na surowo, i zdecydowanie na kolację.
Jak on na to wpadł? Ano w myśl zasady: najpierw praca, potem zabawa lub innymi słowy: zacznij od najgorszego, a najlepsze zostaw na deser. Jak się wyluzujesz. Że masz to z głowy.
Czyżby?
Na dzień dobry strzelasz sobie w kolano, przy śniadaniu jeszcze trochę podłubiesz w ranie postrzałowej, a potem jak się będzie zabliźniać w ciągu dnia (włączam przyspieszony film), z coraz większym wigorem zaczniesz robić sobie dobrze. Pytanie gdzie jest kula?
Kolekcjonujesz?
A jutro od nowa. Ciach! I w drogę. Prowadzącą w stronę efektywności. Idiotyzm! Strategia masochisty. Lub, używając paranaukowych terminów psychologicznych, bodaj z programowania neurolingwistycznego, dobry model działania dla ludzi ukierunkowanych „od” (motywuje mnie to, czego nie chcę, czyli paradoks wiecznie żywy).
Niezaprogramowana neurolingwistycznie
przyznam szczerze, że mam problem ze zrozumieniem tej metodyki. Teoria jest ciekawa i inspirująca (przydaje się na przykład do tworzenia reklam: nie chcesz, żeby pożarły cię zarazki z klozetu? Użyj WC Picker. Albo: boisz się o swoje zdrowie? Zrób badania profilaktyczne! Dlaczego nie po prostu: chcesz mieć czysty kibel? Stosuj kaczkę! Albo chcesz być zdrowy? Dbaj o siebie! Ano dlatego, że takie reklamy działają gorzej. Słabo sprzedają. Bo ludzie boją się różnych rzeczy. I tak bardzo się boją, że zrobią wszystko, żeby ich nie doświadczyć. Pozabezpieczają się na wszystkie możliwe sposoby i okopią w swoich lękach, głęboko wierząc, że życie jest straszne i żaby należy połykać na śniadanie.
Na luzie
żyje się dużo łatwiej. Nie trzeba się bać. Wystarczy obserwować. I dostosowywać się, kiedy to wygodne. Kiedy jest po drodze.
„Do” to bardziej pragmatyczne rozwiązanie. Połączenia neuronowe szybciej płyną (nie specjalizuję się w chemii mózgu, ale neurolingwistyka rzecze, że mózg cierpi na kurzą ślepotę i partykuła nie umyka jego uwadze), człowiek chodzi uśmiechnięty, o ile nie wkurzy się akurat, że coś mu nie wyszło, a przecież miało, bo tak zaplanował. Ale się nie zestroił z nurtem zmian. Walnął głową w piasek. Lub co gorsza w kamienisty brzeg. Wstrząs mózgu albo struś w praktyce. Sama nie wiem, co lepsze. Znam z autopsji oba warianty. Chyba jednak struś jest bardziej toksyczny, bo zapewnia długotrwały stres – w wyniku ślepoty – który rodzi brak działania. I koło się zamyka.
O zasadzie Pareto – przypis
O ile w szkołach każą wkuwać łacińskie sentencje (zwłaszcza w klasach o profilu humanistycznym) , to o zasadzie Pareto ani mru mru. Top secret normalnie. Dostępny tylko dla kasty korporacyjnych, efektywnych, ukierunkowanych na wieczny rozwój (kompetencji) pracowników średniej i wyższej kadry managerskiej (bo szeregowi wyrobnicy mają wykonywać polecenia, a nie wyciągać wnioski). A szkoda, że wszystkiego co ważne, człowiek musi uczyć się sam. Stając się aspołeczny lub co gorsza socjopatyczny. Gdyby w czwartej klasie zamiast musztry i godziny wychowawczej wprowadzić lekcje mądrości, to byśmy mieli szczęśliwe społeczeństwo. A tak mamy wyszkolone, wychowane. I straumatyzowane.
Dobra koniec rewolucyjnych idei; Mao też miał pomysły.
Do czego się więc przydaje ta zagadkowa koncepcja, o której wszyscy dowiedzieli się na własną rękę? Bywa użyteczna w planowaniu i podążaniu własną drogą, ale przede wszystkim genialnie się sprawdza w osiąganiu luzu. Jeśli wiemy, że 80 % naszych działań zapewnia tylko 20% efektów, to możemy olać te 80 %, zamiast dopieszczać każdy szczegół.
Jak poznać te 80 %? Banalnie. To tzw. krwawica (cudne słowo – takie siermiężne, patetyczne, umierające w erze technologii, ale jak przemawia do czucia!) – coś co fajne nie jest, frajdy nie sprawia, nie uskrzydla, a podcina pęciny (potrzebne do rozbiegu), lotki (do wzbicia) i aorty (jesteś trup) i choćbyś nie wiem, jak chciał, to krwawiąc, nie polecisz. Nie ma efektu. Jest kołowrotek i chomik na szczebelkach z przetrąconą nóżką, ale normę wyrabia, bo jeszcze daje radę.
Po odpuszczeniu masochistycznych 80 %, robi się bardzo dużo miejsca. W dżungli pojawia się pas startowy. Wiem, że to nieekologiczne porównanie, ale przynajmniej coś widać, a z góry jeszcze fajniej – można zrobić mapę i nanieść ją na wizję.
20 % to dobry relaks, 80 % bimber (patrz: chomik) szybko niszczy wątrobę, a czysty etanol (100% normy) jest śmiertelny.
Dlatego wrzucam pomarańcze do sokowirówki, korzystam z czereśni, przegryzam arbuzem i huśtam się w hamaku, pozwalając sobie na kompozycję otwartą. Nie namawiam do naśladownictwa, ale do kocich grzbietów. Lato w pełni. Dlaczego by nie wyluzować?
Przybory do planowania znajdziecie w sekcji poradniki. W kategorii inspiracji zawarte są dodatkowe podpowiedzi. Wskazane jest dowolne kartkowanie całości 🙂
Zanim zaczniecie planowanie (i czytanie), wrzućcie na luz!
Nadmiar owoców i zwierzaków w tym artykule jest kwestią niezamierzonej dowolności.
Facebook Comments