Jak nielegalnie wynająć samochód w Meksyku?
Samochód w Meksyku – wynajem
– Gdzie mogę najtaniej wynająć samochód w okolicy? – pytam w hostelu, w którym na pewno nie zostanę.
– Tuż za rogiem. 700 pesos. Moto 300 pesos, bici 150.
Tuż za rogiem okazuje się 1100. Po dłuższej chwili 900.
– Ale czy seguro esta incluido? – upewniam się w temacie ubezpieczenia.
– No esta. Pero no lo necesistas. No es obligatorio.
– Ależ wiem, że nie jest obowiązkowe, ale raczej przydatne.
Ubezpiecznie, depozyt i inne formalności
Pytanie do April mojego ubezpieczyciela – czy moje polskie ubezpieczenie pokrywa tę okoliczność tj. braku ubezpieczenia samochodu?
(* Decydując się na zakup tego ubezpieczenia, które gorąco polecam ze względu na cenę versus kompleksowość, wspierajcie moje meksykańskie przeboje tj. wzloty i upadki i przyczyniacie się do szczęśliwego życia tego darmowego bloga 🙂 )
Idę dalej. Pojawiają się lepsze oferty. W końcu rozdzielamy siły. Moja koleżanka – chwilowo jesteśmy we dwie – idzie do konkurencji, ja zostaję przy panu, który proponuje mi już 600 peso bez ubezpieczenia. Pan ze straganu obok 750 z ubezpieczeniem. W sumie mogłybyśmy mieć ten samochód za 500 peso ze wszystkim, ale już naprawdę chce się nam jeść, pić i do toalety, a przynajmniej do cienia, a w ogóle to pojechać, bo wyspa czeka na odkrycie.
– Ya esta y 1000 pesos de deposito. / No to załatwione. Jeszcze 1000 pesos depozytu.
– Y los documentos, una certificación del deposito?/ A dokumenty? Jakieś poświadczenie depozytu? – chcę wiedzieć.
– Dziewczyny, nic wam nie mogę wypisać. Chciałyście tanio, to jest tanio. Bez podatków. Tak jakbym wam pożyczył mój samochód. 500 peso. Jedźcie bezpiecznie. W środku są papiery.
Jedziemy
No i dwie gringas pojechały. Wszystko było cudnie, samochód jechał, lekko wchodziły biegi, hamulec działał nadzwyczaj ostro (wiem, bo sprawdzałam), aż do czasu, kiedy wsiadając za stery na drugim przystanku, odkryłam…
– Kasia, my miałyśmy tablice rejestracyjne?
– A co nie ma?
– No nie ma.
– Jak to??
– No chodź, zobacz.
– Faktycznie!
– Może w krzakach gdzieś wypadła? Śruby tak wiszą.
– To co? Wracamy?
– Nieee! Ile kosztuje taka tablica? 1000 pesos czy mniej?
– Cholera! W ogóle nie sprawdziłyśmy tego samochodu! Patrzyłam tylko na ten bok z mojej strony – zdałam sobie sprawę.
– A ja z mojej! – przyznała Kasia.
Chciałyście tanio…przypomniało mi się…to macie drogo, ale i tak jest pięknie. Nic nie da takiej wolności co samochód…no chyba, że motocykl…
Jedziemy więc dalej, mijając takie miejsca.
Upał mąci mi w głowie, choć przy dużej prędkości równoważy go adekwatnie duży przewiew, więc raz na jakiś czas prysk Uriażem i rzeczywistość jawi się bajkowo, a nawet nie musi się jawić, bo po prostu trwa aż do czasu, kiedy postanawiamy nagle skręcić na plażę.
W lewo
Gdyby nie to, że mam bardzo dobry refleks, pewnie byśmy się nie dowiedziały o…mafii meksykańskiej.
– O tu! Skręć! – Kasia łapie mnie za rękę w ostatniej chwili, jak mijamy jakąś boczną drogę. Pewnie gdybym była ślamazarna uznałabym, że już za późno na manewr i że zawrócę na najbliższym skrzyżowaniu, co w praktyce oznaczałoby za 20 km, czyli zawróciłabym na ciągłej, bo Cozumel zupełnie nie doświadcza korków. Jednak ponieważ mój czas reakcji jest natychmiastowy, to zobaczyłam jeepa jadącego za mną w odległości…raczej dużej, włączyłam kierunkowskaz, zwolniłam i ..skręciłam. Wtedy zobaczyłam jeepa z lewej i usłyszałam ostre hamowanie….tak ostre, że na ogół zaraz po nim słyszy się huk.
Zjechałyśmy na pobocze.
Drapieżnik kontra mafia meksykańska
– Jezu! Co to było? Skąd on się wziął z mojej lewej strony? Na moim torze ruchu? Myślisz, że oni też jeżdżą tutaj na kolizję tak jak w Indonezji? – zagadnęłam Kasię, której opalenizna ustąpiła miejsca polskiej, zimowej bladości. Nota bene taką sytuację miałam w Polsce dwa razy i raz w Malezji samochodem na singapurskich tablicach. Panowie, nie próbujcie we mnie wjeżdżać, bo mój wygląd jest mylący – zawsze zahamuję. Zawsze zdążę wyminąć. Zawsze wam się nie uda. Tylko śmietnik, słupek, kwietnik ma szanse na stłuczkę. Obiekt nieruchomy jakoś zawsze mniej angażuje moją uwagę. Zwodzi. Usypia czujność. Wydaje mi się wtedy, że mam bardzo dużo czasu. Albo może po prostu tak działają instynkty? Drapieżnik wodzi wzrokiem za ruchomym celem. Zwierzę, które chce się ukryć zamiera w bezruchu…i dlatego jest niewidoczne.
– Może on nas śledził? – Kasia nadal łapała oddech.
– Śledził? Ale po co?
Hipoteza
– Bo kontynuując teorię spisku – próbowałam odpowiedzieć sobie na własne pytanie, to może tajniak, który chciał nam wlepić mandat za brak tablic…co na pewno już by zrobił..a odjechał – dokończyłam
– No właśnie…- Kasia nie dawała za wygraną.
– Właśnie co?
– Mafia.
– Daleko stąd do Juarez. Po prostu facet nas wyprzedzał, w chwili kiedy ja skręcałam i nie zauważył migającego kierunkowskazu. Może wracał z imprezy? Wiesz, tu z 0,4 promila można jeździć, wtedy refleks jest nieco gorszy.
– Dobrze, że zapomniałam prawa jazdy, bo bym się zestresowała.
– Dzięki!
– De nada. Chciałam powiedzieć, że masz nerwy ze stali. To komplement był.
Jedź pod prąd, ciesz się życiem
– Jasne. Chwytam. To patrz teraz, czy nie jedziemy pod prąd, bo nigdzie nie widzę oznaczeń, a moja intuicja mi mówi, że jedziemy. O! Idzie jakiś facet, to się zapytamy.
– Disculpe, vamos al contrario – zatrzymuję się przy meksykańskim przechodniu na poboczu.
– A, si – ziewa znudzony
– Es sentido unico?/ Jednokierunkowa?
– Si. Es mejor retornar – odpowiada bez przekonania.
No domyślam się, że lepiej zawrócić. Rozglądam się, czy nic nie jedzie, np. jeep i zupełnie nieprzepisowo, nie mam przecież tablic, więc wszystko mogę, zawracam na podwójnej ciągłej. Pytanie skąd tu się wzięła, skoro to jednokierunkowa. Jedziemy dalej aż do tego romantycznego zachodu słońca
i wtedy odkrywam…
Dalej ciesz się życiem
– Kasia, mamy zbity lewy reflektor…
– No nie!
– No tak. Ale wiesz, jest i dobra wiadomość.
– Umiesz to naprawić?
– Nie. Nikt nas nie śledził. Nie możemy po prostu skręcać w lewo. Bo nie działa lewy tylny kierunkowskaz.
– O jezu!
– Druga dobra wiadomość jest taka, że tu i tak nikt ich nie używa, więc przynajmniej nie będziemy się wyróżniać. Za nami jechał pewnie Amerykanin. Patrz po prostu na kolor skóry kierowcy w samochodzie za nami.
– Żartujesz??
– Wręcz przeciwnie. Całkiem inna technika jazdy.
– Zobacz popatrz ten przed nami też nie ma tablic. I ten z naprzeciwka.
– No widzisz jakie z nas głupie gringas…stresujemy się, jakbyśmy były w co najmniej śmiertelnym niebezpieczeństwie, a to taki dzień jak codzień. Vida mexicana.
***
cdn…w miarę dostępu do internetu i rozwiązania problemów technicznych przegrzanych urządzeń…
Facebook Comments