|

28 koreańskich fryzur i imponująca kolekcja cudów

Kiedy w 1994 roku Generał Kim Dzong Il przejmował władzę po śmierci Wielkiego Walecznego Wodza Kim Ir Sena, powiedzieli, cudów było tylko osiem, ale teraz mają ich dwanaście.

Pierwszy to wschód słońca nad Baekdu-san, gdzie urodził się Kim Dzong Il.
Drugi – sosny zimą w bazie wojskowej w Dabak, gdzie Kim Dzong Il wpadł na pomysł polityki songun.
Trzeci – azalie na wzgórzu Chulryong w pobliżu bazy frontowej, często odwiedzanej przez Kim Dzong Ila. [ red. dyktatorzy zawsze lubią efemeryczne kwiaty ]
Czwarty – nocny [ red. przeczytałam nocnik; nocnik Wielkiego Wodza by mnie wcale nie zdziwił ] widok góry Jangja, gdzie Kim Dzong Il schronił się podczas wojny koreańskiej jako dziecko.
Piąty – echo wodospadów Oolim, które Kim Dzong Il nazwał dźwiękiem potężnego [ red. dzwonu, słowo daję nie jestem w stanie przepisać tego poprawnie ] i kwitnącego narodu.
Szósty – horyzont nad polem Handrebul, miejsce reformy rolnej Kim Dzong Ila z 1998 roku.
Siódmy – kwiaty ziemniaka z pól Daehongdanu, gdzie Kim Ir Sen walczył z japońskimi imperialistami, a Kim Dzong Il podtrzymywał rewolucyjnego ducha, zakładając największą uprawę ziemniaków w kraju. [ red. A stonka była spuszczana z imperialistycznych samolotów, o tym studenci zapomnieli ]
Ósmy – widok wioski Bumanli, wychwalanej przez Kim Dzong Ila jako socjalistyczny ideał, który świecił jasno podczas Trudnego Marszu.
Dziewiąty – fasola w wojskowym magazynie, której widok cieszył Kim Dzong Ila, bo oznaczał, że jego żołnierze dobrze jedzą.
Dziesiąty – plony ryżu w miejscowości Migok, tak obfite, że Kim Dzong Il ogłosił te uprawy [ red. przeczytałam upławy ] wzorem socjalistycznego rolnictwa.
Jedenastym była farma jabłek,
a dwunastym hodowla ryb w Ryongjungu, w południowej prowincji Hwanghae, z której jesiotry płynęły rojnie w stronę morza, tak jak satelity KRLD, pod przywództwem Kim Dzong Ila, leciały ku niebu.

Studenci jednogłośnie zauważyli, że zwiększenie liczby cudów z ośmiu do dwunastu pod przewodnictwem Wielkiego Generała, oznacza, iż ich kraj jest potężny i kwitnący i taki będzie.

Suki Kim, Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit

No cóż…wsiadł do autobusu facet z liściem na głowie…i stworzył katalog 12 przykazań wiary.

Takie książki czytam dla klimatu. Nie czuję nic. Tak samo jak przy oglądaniu Divergent, a z bardziej ambitnych produkcji – Equilibrium. Przy The Hunger Games trudno nie czuć nic, bo buzuje tam złość i gniew i siła sloganu : on natchniony i młody był wżera się każdym akordem w pamięć emocjonalną. W Pozdrowieniach z Korei tylko przykłada się ucho do ściany, patrzy się przez szybę, odczuwa się lodowe serce królowej śniegu.

Chłód i szkło. To jest miłe. Nieprzestrzenne. Nie ma labiryntów. Jest szkic. A nie mięso.

Pozdrowienia z Korei, okładka książki

Pozdrowienia z Korei okładka pochodzi ze strony projektanta Panczakiewicz Art Design.

Lubię czytać o aberracjach dyktatorów.

Ich śmiałych wizjach, które w ryzach trzyma stylistyka kiczu. Nowomowa: nasz, wasz prosta, jak z bicza strzelił, czarno-biała psychoza uproszczeń. Linię podziału należy robić wszędzie i zawsze…na tych co… i na tych, co odwrotnie – pikietował Kantor w swoich manifestach, ale jego dyktatura pojmowania świata była słuszna. Z mojego punktu widzenia. A dyktatura Kimów Ir Senów i Dzongów Ilów – też jest słuszna z mojego punktu widzenia. Bo ze swojego polskiego ograniczonego zaścianka, który nie zaznał terroru, jednak załapał się na jakieś tam rewolucje, patrzę na Północnych Koreańczyków – zastraszone, ogłupiałe roboty – i widzę nację tchórzy.

Jasne. Rewolucja to ofiary. Każda wojna jest zła, a badania zła tym bardziej są złe. Bardzo nieetyczne, niepoprawne politycznie i niebezpieczne tysiąc razy bardziej niż klonowanie człowieka. Nie ma więc już Miligrama, a Zimbardo pisze o bohaterach. Zamiast rażenia prądem – są ankiety. Kwestionariusze. Im bardziej zamknięte pytania, tym lepiej badają naturę zjawiska. Np. jesteś dobry i czy zły? Pokreśl właściwą odpowiedź.

A tam w Korei Północnej mamy taki świetny poligon badawczy. Kompletnie nic nie trzeba robić. Żadnych inscenizacji. Cały setting jest gotowy na tip top. Sterylne laboratorium. Ale musi trochę wody w rzecze upłynąć. Kim Ir Seny muszą się skończyć. Wtedy przyjedzie nowy Bauman i pobada na szczątkach oświęcimskich.

Już od dawna się nie zastanawiam, dlaczego na świecie są takie miejsca. Miejsca, gdzie dozwolonych jest 28 fryzur (w tym dla kobiet aż 19) i jeszcze mniej kombinacji mundurków. Nie zastanawiam się, bo wiem, że świat to szachownica. Żeby rozgrywka trwała, muszą w niej uczestniczyć czarne i białe pionki. Dobro jest nudne. Zło jest fascynujące. Dlatego najlepiej ogląda się thrillery, homelandy i domki z kart.

Dozwolone koreańskie fryzury dla kobiet. Dozwolone koreańskie fryzyry - męskie.

Źródło zdjęć:onet

Jednak, co jest ciekawe w tej książce, i chyba jest jej największą wartością – to fakt, że pokazuje ona zło jako nudne. Statyczne. Bez kolorów. Nie krwawe, malownicze i sophisticated jak widzi je Dexter albo Hannibal. Uproszczone i strywializowane. To milczenie owiec naprawdę nie podnieca, nie intryguje, nie paraliżuje. Nic. Zero ekscytacji. Żaden mięsień emocji nawet nie drgnie.

To jest dobre. Świetny chwyt. Strzała wystrzelona pod prąd skojarzeń. Można by to uznać za wybitność.

Jednak nie są to Medaliony. Nie da się tak łatwo tego łyknąć, bo brakuje w tej opowieści autentyzmu. Dysocjacja nie została celowo wpisana w narrację. Albo braki warsztatowe (spróbujcie napisać pamiętnik w dysocjacji!) albo książka jest propagandowa (wtedy czytelnik nie czuje nic, bo emocje są sztucznym konstruktem).

Pytania się mnożą, a wątpliwości narastają. O intencje autorki – za bardzo odstręcza moralizatorstwo; za bardzo przeszkadza niedouczenie; za bardzo wyzierają braki, które być może mogłaby wykryć redakcja merytoryczna, i za bardzo, właściwie przede wszystkim, czytelnik zauważa (czy każdy to inna kwestia), że nie jest modelowym odbiorcą tego świata widzianego oczami kobiety Zachodu. Że z jakąś tam swoją polską wiedzą po łebkach i mentalnością wschodnioeuropejską zawieszoną na granicy teraźniejszości i wspomnień, pewne rzeczy go po prostu nie tylko nie szokują, ale są zupełnie oczywiste.

Polska, a nawet Rosja, a w zasadzie nie tak jej niedawny Związek (tu przypomina mi się mój tata, który ma zwyczaj mówić coś w rodzaju: jeszcze nie tak dawno nie jedzono pomidorów, służyły tylko do dekoracji; w 17 wieku? – pytam – tak na dworze…- zaczyna swoją opowieść, bo właśnie jemy pomidory i dorsza argentyńskiego, który jeszcze w latach 70 już 20 wieku nie musiał płynąć aż do Atlantyku, bo wpadał w polskie sieci ), więc nie tak dawno jeszcze nawet w Polsce było trochę Korei. Północnej. I rozmowy były kontrolowane. I listy czytane. I każdy patrzący w prawo, miał swojego opiekuna. Więc taki Polak niezachodni myśli sobie: o rany! Ona nie widzi skali! Wkłada wszystko do jednego worka. A wolność się stopniuje. Można mieć 100 % wolności, jak się jest psychopatą. 60 % wolności – stan Polski na dzisiaj, 20 % wolności – stan Polski przed Gomułką i wreszcie można mieć 1 % – tak jak w KRLD. I to jest zasadnicza różnica! Jednak dla Amerykanina każda wartość poniżej 80%, wygląda tak samo!

Jest też inna sprawa. Suki Kim pisała w zasadzie pamiętnik. Gdyby miała dostęp do internetu, pisała by pewnie bloga jak Joani Sanchez. Po co ten kochanek z Brooklynu się tam zaplątał pomiędzy akapitami? Co on ma wnosić do fabuły? Oko w stronę miłośniczek traktatu o wolności przez podróż osiągniętej? Jakaś prywatna zemsta? Jeśli to miałby być reportaż, a Pozdrowienia z Korei do tego aspirują, to byłby on raczej niskich lotów.

Jeśli to miałaby być powieść osadzona w więziennych murach uniwersytetu koreańskiego, byłoby zdecydowanie lepiej, ale i wtedy trzeba by bardziej przysiąść do redakcji. Odciążyć to stylistycznie. Wywalić niepotrzebne osobiste przemyślenia. Czy pisarz może być aż tak głupi? I popadać w pensjonarskie dywagacje ciągnące się przez wiele akapitów? Czy chodzi o to, żeby głupi czytelnik zrozumiał, żeby osiągnąć bestsellerową sprzedaż? Głupi amerykański pożeracz hamburgera, któremu do głowy nie przyjdzie, że tuczy się właśnie symbolem imperializmu? Ale czy taki w ogóle chciałby to czytać? Jakbyśmy go zapytali gdzieś w centrum handlowym, kto to jest Kim Ir Sen, żeby było łatwiej, nie pytalibyśmy o Kim Dzong Ila ani tym bardziej o Kim Dzong Una, co by odpowiedział? Potrawa japońska? Samuraj? Gra na konsolę? Swoją drogą, zagrałabym! W Kim Ir Sena. I w remake Kim Dzong Ila.

W Kim Ir Sena i w jego remake gra też Ameryka. A dlaczego Kim Dzong Un – to już trzecia seria – daje się jej grać?

Spójrzmy na to nieco bardziej wnikliwie, sceptycznie, paranoicznie albo realistycznie. Każdy niech sobie wybierze dowolny przymiotnik i punkt patrzenia – własny nawias. KRLD to utopia – wyspa absurdu na mapie świata. Utopię, jak każdą chorobę psychiczną, konserwuje izolacja. Obywatele tego państwa już się praktycznie zdążyli wymienić od czasów punktu zero. Nie ma tych, co pamiętają względną normalność (choć Azjaci to przecież kosmici, zapytajcie agenta Muldera Lisa, jak mi nie wierzycie). Wszyscy nowi zostali zaprojektowani i wyprodukowani. Po co im fundować uniwersytet z amerykańskimi wykładowcami? Czyżby owi światli ludzie Zachodu mieli pokochać wodza i jego ród i nawrócić Amerykę na słuszną drogę? Żaden dyktator nie jest aż tak głupi, bo każdy dyktator to psychopata, a oni raczej są bardziej inteligentni niż większość ludzi, bo emocje nie przeszkadzają im w myśleniu.

Więc co tak naprawdę oznacza międzynarodowy projekt uniwersytecki PUST w Pjongjang? Czy fabuła została zaprojektowana przez Koreańczyków tak, jak amerykańskie love na Bali przez tamtejszego możnowładcę dystryktu?

Napisałam tę książkę ze świadomością, że rozgniewa ona reżim KRLD (…).Chociaż jest mi przykro, że mogłam się stać dla prezesa i kadry PUST przyczyną kłopotów, czuję się w obowiązku, zarówno jako pisarka, jak i osoba głęboko zaniepokojona przyszłością Korei Północnej, opowiedzieć nagą prawdę o KRLD, w nadziei, że życie przeciętnych Koreańczyków z Północy (…) kiedyś się poprawi.

Czy nie jechała pani tam właśnie w tym celu, pani Kim? Koreańska dziennikarka na amerykańskich papierach, aspirująca pisarka, która nagle nawróciła się na nauczenie. Czy to nie jest oczywiste, że taka osoba napisze książkę? I że w państwie inwiligacyjnym nie tylko takie rzeczy się wie, ale używa się tej wiedzy do projektowania konsekwencji. Nie znam się na rodach koreańskich, nie grzebałam w sieci, bo chciałam wypełnić lukę w publikacjach artykułów, bo mi się przesuwają autoryzacje, ale pisze pani, że wywodzi się ze znamienitego rodu koreańskiego. Ile jest rodów Kimów?

W jakim więc celu powstała ta książka? I po co ta spowiedź? Czy koreańska dyktatura się sypie tak, jak kubańska i to jest ten pierwszy krok do odwilży? Coraz więcej ludzi jeździ do Korei Północnej. Poczytajcie blogi podróżnicze.

Czy może w innym celu? W jakim?

KRLD nie pertraktuje z nikim, bo dyktatorzy nie zniżają się do negocjacji. Co prawda NPT nie podpisały również Indie i Pakistan. Jednak te kraje są dużo bardziej zrównoważone psychicznie. Pierwsze użycie broni jądrowej, tylko w dwóch egzemplarzach, zakończyło ostatnią wojnę. Tak mi się jakoś skojarzyło.

Nadal nie rozumiem, dlaczego synowie koreańskich elit z północy muszą nagle uczyć się angielskiego?
I dlaczego muszą się go uczyć od amerykańskich dziennikarzy koreańskiego pochodzenia?
Z całą pewnością nie bez powodu.

W jakim kierunku biegnie wasz wzrok? Czasem widać wszystko z góry. Lub trzeba się trochę odsunąć, żeby zobaczyć jaśniej. A czasami zaczyna się od szczegółu. Od soczewki, która łapiąc jeden promień słońca, odbija go od swojej powierzchni i wysyła dalej. Od iskry płonie las.

Pozdrowienia z Korei – nie wiem dlaczego, ja się tego polskiego tłumaczenia tytułu boję.

Jakoś złowróżbnie brzmi.
Może dlatego, że kojarzy mi się z pozdrowieniami z kolonii w NRD. Albo co gorsza z pozdrowieniami z Syberii.

Mówi się, że demokracja to ustój (dla) głupków. I to dość dobrze widać, jak się przyjrzy różnym jej przejawom. Dyktatura jest dla tchórzy. Ale im bardziej się umacnia, im więcej inwestuje w swoje utrzymanie się u steru, w kształcenie kolejnych pokoleń po linijkę perwersji karykatury miłościwie panującego oprawcy, tym bardziej jest dla głupków. Bo demokracja przynajmniej daje szansę, że gdzieś z tłumów, z mas sterowanych głosem większości, jakoś tak pokrętnie wyjrzy ktoś nie tak do końca głupi, nie tak do końca konformistyczny i nie tak do końca wykastrowany przez poprawność. I może się spodoba życzliwym? Może stanie się maskotką, autorytetem, a pewnego dnia dyktatorem? Jak mu się znudzi nudne dobro. I straci cierpliwość. Do głupków. Bo Without You, There is No Us.

A jednak przed wszystkim: Without Us, There is No You.

Facebook Comments

Podobne wpisy