Sobotnią nocą pod wieżami Petronas w Kuala Lumpur odbywa się widowiskowy spektakl podświetlanych fontann tańczących w rytm muzyki.
|

Will you marry me?

– I need a wife – dodaje na mój widok./ Wyjdziesz za mnie? Potrzebuję żony./

Postanawiam z wrażenia nie upuszczać siatek z zakupami. Właśnie wracam do hostelu w Kuala Lumpur z malezyjskimi suwenirami kupionymi w ostatniej chwili. Jutro mam samolot do Dżakarty. Stamtąd do Polski, a raczej do Amsterdamu. To moja ostatnia noc w Malezji i ostanie dni tej półrocznej azjatyckiej wyprawy. Cieszę się, że wreszcie odpocznę. Od tysiąca wyzwań dnia codziennego. I już tęsknię. Za mną w podróży. Za tymi wszystkimi miejscami. I za tym co przeżyłam. Tym razem. Na tym szlaku. Za życiem w drodze. I życiem na 100%.

Sobotnią nocą pod wieżami Petronas w Kuala Lumpur odbywa się widowiskowy spektakl podświetlanych fontann tańczących w rytm muzyki.

Fontanny pod Petronas Towers w KL.

Wiem, że wracam po to, żeby znów wyjechać. Ale też po to, żeby zrealizować w Polsce to, co postanowiłam. Nie mam wątpliwości, że to będzie tysiąc razy trudniejsze niż Azja w pojedynkę. Bo projekt – marzenie, które towarzyszy mi już od tak dawna, wymaga ode mnie znalezienia nowych ścieżek na mapie skojarzeń, a nie państw. A tak naprawdę zbudowania innych łańcuchów połączeń neuronowych – zmiany osobowości. Wierzę, że ta wyprawa da mi siłę. Taką, jaką dawno temu ofiarowało mi inne pół roku w drodze.

Przepych wież Petronas w stolicy Malezji najlepiej widać nocą.

I blizniacze wieże. Wcale nie ośmiotysięczniki 😉 Mają tylko niecałe pół kilometra wysokości.

– I’m not looking for a husband – odpowiadam, wbijając kod domofonu. Hrrryyyy…zyp – rozlega się dzwonek i drzwi hostelu postanawiają mnie wpuścić. Czuję ożywczy powiew klimatyzacji. / A ja nie szukam męża/

– I will pay! A lot!/ Zapłacę! Nie mało!

Cofam nogę z progu i odwracam głowę.

– Nice joke! I like it! How much? – postanawiam zagrać w tę grę. / Dobry żart! Podoba mi się! Ile?/

– Where are you from? – obcy chłopak najwyraźniej chce poznać swoją przyszłą żonę i zaczyna od narodowości. Nie od imienia./ A skąd jesteś?/

– Poland – a co mi tam. Nie będę wymyślać Atlantydy. Przynajmniej Hindus – bo tak go oceniam na oko – się dowie, że istnieje taki kraj.

– Holland? – doprecyzowuje zgodnie z moimi przypuszczeniami.

– No. Polland. Eastern Europe./ Nie. Z Polski. We Wschodniej Europie./

– In EU?/ To jest w Unii? /

Kiwam głową. Najwyraźniej nie doceniłam jego wiedzy geopolitycznej .

– That’s ok. Are you married?/ Może być. A masz już męża?/

– Hey! Wait! How much? – coraz bardziej wciąga mnie ten handel żywym towarem. / Stop! To za ile?/

– I have all the papers. I’m healthy. I have a good job. Here I come to work in the kitchen but only for 3 months. Each year. My father collected all the money. It will be legal. The divorce is included. Look, I can cook. You can taste my dish. – zaczyna na wdechu i mówi coraz szybciej.

/ Mam wszystkie papiery. I jestem zdrowy. I robotę też mam przyzwoitą. Tutaj pracuję w kuchni, ale tylko przez 3 miesiące. Co roku. Ojciec uzbierał całą kasę. Będzie legalnie. No i rozwód wliczony. Umiem gotować. Spróbuj!/

– Yeah! It’s delicious! – wtrącają się chórem 3 dziewczyny, które stoją przed hostelem i pochłaniają z plastikowych torebek jakieś danie. Po minach widzę, że im smakuje. Na jednorazowym widelcu dostrzegam jednak kulkę mięsną, a gdzieś na dnie kawałek kurczaka.

– What’s going on? Am I in the hidden camera right now? / Co się tu dzieje? Jestem w ukrytej kamerze?/ W sumie dobrze bawię się już od kilku minut.

Wariat z Bangladeszu

– Nope. He is not kidding – wyjaśnia kuso ubrana dwudziestoparolatka – he is from Bangladesh – niemiecki akcent staje się coraz mocniejszy – and he is really looking for the European or American wife. I have a boyfriend – tłumaczy – but the food is fucking great!

/ Nie. On nie żartuje. To wariat z Bangladeszu albo z Pakistanu, zapomniałam. I naprawdę szuka żony z Europy albo Stanów. Ja mam chłopaka. To odpada, ale żarcie jest zajebiste!/

– I don’t want to go to Qatar or the Emirates like my father. They treat us there as shit. You know, I’m not responsible for the country I was born. I didn’t choose it. So my father gave me all that money to buy a passport. I can only buy a job here and in India. Here is much better but the money are worse – ta litania zostaje wypowiedziana niemal ze łzami w oczach

/ Nie chcę jechać do Kataru albo Emiratów jak mój stary. Traktują nas tam jak śmieci. Nie wybrałem sobie miejsca urodzenia i nie odpowiadam za mój kraj. Ojciec dał mi wszystkie pieniądze, żebym sobie kupił paszport. Wpuszczają nas tylko do Malezji i Indii./

Widok z przystani Georgetown w Malezji nocą.
乔治市, czyli Georgetown – widok z molo (Clan Jetties)

Zapowiada się na ciekawą historię. Na zewnątrz jest bardzo gorąco, a ja latałam dziś po mieście z wywieszonym językiem, załtawiając wszystkie rzeczy, które robi się w ostatniej chwili przed wyjazdem. Poza tym muszę się jeszcze spakować i jakoś zmieścić w bagażu wszystkie suweniry.

– Maybe we’ll get inside. You’ll tell me more and I will pack my stuff. I’m leaving tomorrow morning./ Wejdźmy do środka, to może mnie przekonasz. Muszę się spakować, bo jutro wyjeżdżam./

– If you are leaving, it’s too late! I will go on with my search. Beside, they won’t let me in./ No to za późno. Będę dalej szukał. A poza tym mnie i tak mnie nie wpuszczą./

– Perhaps I’ll find someone for you – kuszę, używając wszystkich chwytów dozwolonych i patrzę, jak jego oczy gasną. Szaleństwo ustępuje rezygnacji./ Może kogoś ci wykombinuję?/

– Enjoy your life of a free man. I won’t / Baw się dobrze! Korzystaj z życia wolnego człowieka. Ja nie dostałem takiej szansy. /- odwraca się na pięcie i odchodzi ze spuszczoną głową. W ciemność ulicy. Tuż za rogiem nocują bezdomni. Wśród pustych puszek, brudnych strzykawek ( w Malezji za posiadanie narkotyków grozi kara śmierci) i obsikanych kartonów. Drepcze jak kogut z podciętymi skrzydłami, kolebiąc się na boki. Albo inny ptak, który wpadł do kadzi ze smołą. Magma gęstnieje z każdym rozpaczliwym ruchem. I w końcu ciężar goryczy zabiera go na dno malezyjskiej nocy. Już go nie widzę. Utonął.

Kuala Lumpur nocą.
KL bardzo by night 😉

– I think he is funny – Niemka przerywa moją wizję – he goes and asks all the girls from the hostels in Chinatown to marry him. And he’s a kind of famous. The hostels’ crew don’t let him in as all rest of the beggars./ Zabawny koleś. Chodzi wszędzie dookoła po wszystkich hostelach i żebrze o ślub. Jest nawet sławny. No nie wpuszczają go tak, jak innych naciągaczy./

– Did he tell you the amount of money? – mój wzork ląduje teraz na jej uśmiechniętej twarzy./ A powiedział ci, ile daje?/

– No. But I heard from the other chick is was 10 000 $ and he showed her the certificates and the contract. In total 12 pages./ Nie. Ale słyszałam od jednej laski, że 10 tys dolarów. Nawet pokazał jej umowy i klauzule. 12 stron./

Dwanaście stron nadziei. Dwanaście stron szaleństwa. Cyrograf oszusta czy wolność za 10 tyś. zielonych? Kto da więcej?
A może tylko wariat z Bangladeszu wpadł na taki pomysł.

Stara riksza w Kota Bharu w Malezji. Czy kieruje nią inny wariat z Bangladeszu?
Kota Bharu, bezdomny rikszarz

Facebook Comments

Podobne wpisy