Cameron Highlands, Malaysia 2015
||

Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie? Posłuchajcie Luca Rastello.

Tak mogłaby wyglądać plantacja koki w Cameron Highlands.

Rozczaruję Was jednak. Po pierwsze niestety w moich licznych przygodach nie dotarłam jeszcze na plantację koki (ale już niedługo…;), a po drugie w Cameron Highlands oprócz herbaty (co za nuda!) rosną tylko truskawki. Duma narodowa Malezyjczyków. Jednak nawet wyprodukowanie i sprzedaż najdroższych powideł truskawkowych – ceny tego malezyjskiego specjału to w porywach do 50 zł za słoik – to zupełnie nie to sama przebitka – 1: 1000 – co na kilogramie białego proszku.

Morał: chcesz zarobić, to nie sadź truskawek! ;). Dokładne, choć już nieaktualne ceny i wytyczne, co uprawiać zamiast truskawek znajdziecie w książce Luca Rastello.

Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie

Cameron HIghlands w Malezji. Region plantacji truskawek, bakłażanów i herbaty. Za spożycie kokainy i innych narkotyków w Malezji grozi kara śmierci.
Malezja, Cameron Highlands

Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie.

To nie jest książka, w której leje się krew. A bosowie karteli narkotykowych strzelają sobie i innym w łeb. Nie powieść sensacyjna, choć dzieje się z każdą stroną!. I nie reportaż z cyklu „Maria łaski pełna” albo „Miasto śmierci”.

Nie będziecie więc ani płakać, czytając, ani oburzać się na bezwzględność mafiozów. Nie spotkacie tu bystrego, uczciwego, przystojnego policjanta (kolejność przymiotników dowolna) a la Washington Delaware (kto jak kto, ale akurat on świetnie wygląda w mundurze, a dzielność oraz troskę o innych ma wypisane na twarzy), który zabija złych, ratując dobrych. Nie będzie więc westernu ani utworu z tezą.

A co znajdziecie w tej książce, jeśli się na nią pokusicie zwabieni tym jakże chwytliwym hasłem z okładki?
Dokładnie to, co obiecuje autor!

Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szcześliwie. Dzięki Wydawnictwo Czarne 2013.

Okładka dzięki Wydawnictwu Czarne. Książkę wypożyczyłam z biblioteki.

Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie.

Setki recept. Już niestety mocno zdezaktualizowanych tj. spalonych (chociaż z drugiej strony w sieci wciąż dostępne są poradniki, jak skonstruować bombę w pięć minut i detonować ją w kolejne pięć sekund i te instruktaże jakoś wciąż nie przeszły do lamusa).

A dlaczego szczęśliwie? Nie tylko dlatego, że kokaina to hajs, a hajs to szczęście. I nie dlatego, że spożycie kokainy ponoć czyni ludzi bardziej szczęśliwymi niż podróże, a seks bez koki, to nie jest seks i tym podobne bzdety. Dlatego że portret przemytnika, który wyłania się z tej opowieści, to oblicze wiecznego kombinatora, który bawiąc się świetnie, wymyśla kolejne sposoby kreatywnego eksportu.

Więc nie jest to książka dla tych, którzy zawsze utożsamiali się z szeryfem, choć dla osobnika w typie szeryfa może okazać się użyteczna. To jest książka z wesołym bitem. Z kabaretowym przymrużeniem oka. Przypomina dobre kino latynoskie. Kojarzy się z takimi filmami jak Solo quiero caminar, Y tu mama tambien, Desperado. Oczami wyobraźni widzę ten powieścio-reportaż wyreżyserowany przez Tarantino z Johnym Deepem i Diego Luna w rolach głównych. Choć Brad Pitt też robi świetne miny ;).

Ta satyryczna opowieść z kantem – pełna mniej lub bardziej czarnego humoru i groteski – to elaborat o tym, jak żyć na wiecznej adrenalinie, przy której codzienny bungee jumping przed śniadaniem oraz inne tego typu wybryki, do których uciekają się adrenaline junkies, żeby jakoś wytrzymać to nudne życie, to pikuś.

Przede wszystkim jednak to poradnik kreatywnego myślenia i odważnego działania poza schematem.

Obowiązkowa lektura dla wszystkich pracowników agencji reklamowych (będziecie robić lepsze reklamy proszków z gospodynią na miotle wyposażoną w silnik odrzutowca, która do trzewi pralki dostaje się tajemnym wejściem i może dzięki temu normalny człowiek zdzierży taką reklamę chociaż raz!

I życiowy niezbędnik dla korpoludka uwikłanego w nudne, żmudne życie w piramidce znaczeń i jego jakże dobrze płatne procedury. Cudze. Bo wiecie co? W każdym systemie potrzebny jest jeszcze własny system. Inny, a jednak spójny z tym narzuconym. Podsystem, który jednocześnie jest nadsystemem. Reszta, czyli ciężka praca, się zgadza.

Po tych stu sześćdziesięciu stronach * zapragniecie porzucić pracę, w której nie ma miejsca na rozbieg wyobraźni i urzeczywistnienie twórczego potencjału jednostki, a jedynym aktem odwagi jest zastosowanie w praktyce ćwiczonej na terapii asertywności wobec szefa.

(* Moje wydanie to drobny, ciasny druk i why pytam, skoro wszystkie badziewiaste poradniki kulinarne z przepisami pt. jak dobrze zjeść i nie przytyć lub oczyścić swój organizm ze złogów chipsów, drukuje się na kredowym papierze, na żałując go na marginesy i na interlinie? Błagam, przestańcie kupować takie rzeczy, bo i skończy się uprawa koki i jeszcze urośnie współczynnik głupoty w społeczeństwie, a chipsy nadal się będzie produkować właśnie po to, żeby móc wydawać takie książki!)

Kto nie wierzy, niech spróbuje! Da się wciągnąć w inny świat…tej zaskakującej i bardzo niepoprawnej politycznie i światopoglądowo lektury (całe szczęście, że takie jeszcze istnieją) spisanej z prawdziwych lub wymyślonych historii. Czy zawsze ważne są fakty? Czasem liczy się pomysł. Angkor Wat by nie powstał, gdyby Surjawarmana II > nie uwierzył w Wisznu; nie zbudowano by katedr gotyckich ani piramid, gdyby nie „głupie” pomysły ich realizatorów. Więc gdzie jest granica między faktem a wymysłem oderwanym od rzeczywistości?
Nie wiem, co w tym reportażu jest prawdą a co fikcją i czasem lubię nie wiedzieć, bo niewiedza to niespodzianki, a wtedy jest ciekawie.

Gra o remis

Choć, jak każdy, nie mam wątpliwości, że to najbardziej zyskowny biznes ex aequo z wojnami. Biznes, którego potrzebuje gospodarka światowa. Autor twierdzi, że gdyby go ukrócić, gospodarka amerykańska poniosłaby straty rzędu ponad 20 %, meksykańska…ponad 60%. Taki ruch nie bardzo się więc opłata państwom i bankom. Chcecie świat bez wojen? Zlikwidujcie narkotyki. Zbliżająca się legalizacja marihuany prawdopodobnie oznacza, że wypada ona z rynku, a jej marże przeniosą się na ceny twardych dragów. Kto na tym zyska? Jak zwykle ten, kto zawsze zgarnia wszystko.

Ta kokainowa opowieść pisana na haju i odsłaniająca wiraże światowych układów polityczno-gospodarczych jest jak szybka jazda na motycyklu. Zatrzymuje ją tylko jakość dróg…chociaż lekka stylizacja na wydanie podziemne też ma swój urok ;).

***Inne opowieści z cyklu „co warto przeczytać” przed wyjazdem albo po powrocie znajdziecie w zakładce RECENZJE.

Facebook Comments

Podobne wpisy