Jak przeżyć trzęsienie ziemi
Pewnego razu…
3 lata temu, chociaż był to raczej czerwiec, miało miejsce pierwsze trzęsienie ziemi w moim życiu. Mam na myśli dosłowne. Nie takie, kiedy ktoś się okazuje durniem albo psychopatą i w wyniku tego odkrycia świat spada na głowę, wraz z bryłami niedowierzania, tym postronnym, którzy przypadkowo znaleźli się w epicentrum. Włóżmy to pierwsze między bajki, odstawmy zwrotnicę i wróćmy do Malezji.
Trzęsienie ziemi
poznałam po tym, że najpierw przestał działać internet, potem nie można było się kąpać (a było to jeszcze przed porą deszczową, wiec brak wody dawał się we znaki), następnie zniknął prąd. Zbieg okoliczności tych niewygód specjalnie nie zrobił na nikim wrażenia. W końcu Malezja to nie tylko luksusy. Dopóki nie żerowały na nas pluskwy, a przed nimi uciekliśmy z Cherating, te drobne niedogodności nie mąciły specjalnie w głowie. Chociaż niektórym przeszło przez myśl, że utkniemy w Taman Negara, była to przyjemna perspektywa. Dave się nawet przestał spieszyć na Filipiny.
Dżungla to moja miłość
– zauważył filozoficznie na pierwszym, drugim i trzecim trekkingu. Na czwarty nie poszliśmy, bo zamknięto szlaki. Świat kurczył się coraz bardziej. Obejmował tylko ten cywilizowany, albo tańszy brzeg rzeki, który wymagał przeprawy wodną taksówką za cenę jednego rinngit, co w tamtych zamierzchłych czasach stanowiło równowartość złotówki, czyli sporo poniżej funta. Po drugiej stronie brzegu, zaraz po minięciu budek strażniczych, rozciągała się wolność. Tymczasem zostaliśmy skazani na rzeczną knajpę na palach, gdzie chodziliśmy na bardziej wystawne kolacje (lokale były trzy do wyboru, a my po angielsku lądowaliśmy za każdym razem w tym samym przy tym samym stoliku i powoli zapuszczaliśmy korzenie). Zamiast surwiwalu musieliśmy się zadawalać egzystencjalnymi dyskusjami prowadzonymi w towarzystwie wielkich leśnych owadów, kota Maze, w obłokach marihuany, którą palili nasi sąsiedzi z pokoju i w kolorach zachodzącego nad rzeką słońca. Dave zgniatał puszkę piwa za puszką i stawał się nie tyle coraz bardziej pijany co zły. Na funty. O,33 ml kosztuje w Malezji 10 rinngit, czyli tyle co w Londynie. I w przeciwieństwie do Londynu charakteryzuje je utrudniona dostępność, bo muzułmanie alkoholu nie piją. Byliśmy jednak w miejscu, w którym przeważali turyści, dlatego piwo można było nabyć aż w dwóch sklepach i wypić w jakimkolwiek hostelu.
Trzeciego dnia rano Dave w końcu nie wytrzymał
– Jedźmy do jakiegoś ultra muzułmańskiego stanu, gdzie nie ma złamanego turysty! Zbankrutuję przez te nudę!
Brak wody i prądu jakoś mu nie przeszkadzał. To mnie nie zdziwiło, natomiast przebłysk jego nowej osobowości jak najbardziej. Dave się tak nudził , że aż gwałtownie przyśpieszył. Flegmatyczność rozpuściła się w oparach niemożności robienia czegokolwiek poza czekaniem. Ta nowa postawa zdecydowanie nie pasowała do wizerunku Dave’a, który zdążyłam sobie zbudować przez ostatnich kilka dni. Od czasów Cherating był bardzo powolny i nic nie wskazywało na to, że tak gwałtownie zapragnie ruszyć do przodu.
W pośpiechu pomaszerowaliśmy więc na śniadanie, żeby dowiedzieć się o rozkłady jazdy autobusów. I dowiedzieliśmy się, że na razie trudno powiedzieć. To samo dotyczyło indyjskich placków, które zwykle jedliśmy…trzy razy dziennie. (Co robi kuchnia indyjska w Malezji? Rozwiazanie zagadki mieści się tutaj.)
– Trudno powiedzieć, kiedy będą. Może jutro albo pojutrze – padła enigmatyczna odpowiedź.
– Ale jak to? Zawsze są codziennie – zaprotestowałam.
– Jak jest trzęsienie ziemi to nie codziennie – odpowiedział plackowy.
Nie mogło być mowy o pomyłce lingwistycznej
Malezyjczycy w przeciwieństwie do ościennych narodów mówią bardzo dobrze po angielsku, więc z pewnością chodziło o earthquake.
W jednej chwili pojęliśmy, skąd się biorą nasze katastroficzne sny. Dave’a od trzech nocy goniły smoki – mówiłam mu, że to z nudów, czyli od używek, a mnie porywała rzeka, która występowała z brzegów, zamieniając się w tsunami. To nic, że byliśmy w Malezji. Nasz kolega z pokoju – Francuz – również zwariował, bo na noc układał swojego ajfona w misce ryżu zamiast pod poduszką.
– Tam mu bardziej sucho – tłumaczył się nieśmiało i o ile nam było wszystko jedno, gdzie spoczywa jego przyjaciel, który zapadł w śpiączkę od wilgoci, to okoliczne robaki pochwalały ten oryginalny wybór.
– Zjedzą Ci ajfona- powiedziałam w końcu.
– Ale dlaczego im smakuje surowy ryż? – dziwił się Pierre.
– Bo się już namoczył przez parę dni i zaparzył kilka razy w południe. Myślą, że już gotowany. Poza tym robią zapasy z okazji klęski żywiołowej – wyjaśniłam.
– Placki się dzisiaj skończyły- wtrącił Dave – a wiesz dlaczego?
Pierre nie wiedział.
– To Co? Mówimy mu? – Dave się zawahał.
– Etam. W telewizji zobaczy- ziewnęłam. – Chodź, idziemy się wykąpać z piraniami.
Że trzęsienie ziemi się skończyło, poznaliśmy po tym, że cała osada włączyła odbiorniki
Nie tylko malezyjskie wiadomości, ale nawet BBC i CNN. W BBC mówili o 5,6 Richtera choć najgorzej było oczywiście w rejonach wulkanów, w CNN o 5.2, a w malezyjskim dzienniku o 4.8. Nie dało się przewinąć, żeby upewnić się co do rozmiarów fikcji.
– To niemożliwe! – szturchnęłam Dave’a – Poczulibyśmy!
– A o smokach Ci mówiłem?
– Myślałam, że najarany jesteś!
Po kliknięciu w obrazek można uruchomić pokaz slajdów
W bliżej nieokreślonej przyszłości przygotuję galerię, w której będzie można zobaczyć więcej obrazków z tych przechadzek, ale w tym celu muszę rozbroić tykające bomby 😉 Szukam części zamiennych wordpressa i może ktoś poleci mi fajne wtyczki do tworzenia galerii? Oszczędzi mi to wiele godzin, a podglądaczom przysporzy wiele widoków 🙂 Tymczasem trzęsienie ziemi trwa 😉
Facebook Comments