Cyberspace is home
Pewnego razu w Canngu
– Look at the stars – zatrzymał mnie, jak zamykałam drzwi do swojego pokoju kierowana natychmiastowym zamiarem zbiegnięcia po schodach do lodówki, która znajdowała się na parterze.
– Beautiful – odwróciłam się w kierunku przeciwnym do morza, czyli tam gdzie pokazywał.

Strona, w którą się nie odwróciłam, czyli ładniejsze plaże w okolicach Canggu – jakieś 20 km od samego miasteczka.
Do szybkiego przejechania skuterem dookoła tj. głównymi drogami.
Do przygodowo-wybojowej wyprawy „na skróty” – bocznymi nieprzejezdnymi ścieżkami dla amatorów jazdy crossowo-wyczynowej.

I brzydsze plaże – te z czarnym piaskiem.
Lubiłam tembr jego głosu – ciepły, zamyślony i nieobecny i to jak zjawiał się, a potem znikał bezszelestnie na moim kawałku tarasu.
Wzięłam pokój narożny, bo zawsze, jeśli mogłam wybierać, to wybierałam swoją ulubioną opcję.
W sposób dla mnie zaskakujący w Azji przestrzeń nie jest w cenie – pokoje narożne kosztują tyle samo, co wszystkie inne.
Nawet jeśli mają o jedno okno więcej ( w Malezji hostele na ogół bywają bez okien) i dłuższy kawałek tarasu.
Po raz kolejny mieszkałam w luksusowym apartamencie, płacąc jak za tani hostel – 100 000 rupi indonezyjskich, czyli ok. 28 zł. Nie dlatego, że Indonezja jest tania, ale dlatego że już się jej nauczyłam.
Byłam na Bali po raz drugi, przeszłam chrzest bojowy na Lombok, a pierwszy prawie 10 lat temu w Tajlandii, kiedy jeszcze myślałam, że biura turystyczne to biura turystyczne.
W Azji nic nie jest tym, za co się podaje.
To, co jest na pokaz to przedstawienie teatralne, dlatego jest tak drogie, bo kupujesz bilet. Jeśli jednak wolisz prozę od trzynastozgłoskowców, to koszty życia szyte na miarę rozpieszczonego Europejczyka – nie oświeconego kloszarda, który w pogoni za zbawieniem wyrzeka się wszelkich wygód, są co najmniej dwukrotnie niższe niż w Warszawie. Dla tubylca, który nie świeci białym kolorem skóry, cztero/pięciokrotnie.
– Csii, don’t say anyone! – nakazał mi właściciel tego nieukończonego mini hoteliku w Canggu./ Tylko ani mru mru.
– I won’t / Jasne! -obiecałam, natychmiast stając się krzywoprzysiężcą.
Zaczęliśmy od pół miliona.
– Out of question!/ Nie ma mowy! – powiedziałam pewnie, bo to było out of question. – That’s a pity 'cos I like it here / Szkoda, bo podoba mi się tutaj. – dodałam zgodnie z prawdą. W rozmowie uczestniczyła córka Ahmada, która okazała się świetną tłumaczką…oraz mechanikiem, ale to drugie wyszło na jaw dopiero następnego dnia wieczorem.
– How long are u going to stay?/ A ile zamierzasz zostać? – zapytała dziewczyna.
– I don’t know. Three days at least – byłam zmęczona – a week at most./ Nie wiem. Co najmniej 3 dni; najdłużej tydzień.
– If you stay a week three hundred/ Jak tydzień, to trzysta za dzień –
Indonezyjczycy i Laotańczycy skracają ceny do prostych cyfr. Zawsze trzeba do nich dodawać tysiące.
– I can pay you three hundreds for three days. Now. And in total./ Mogę zapłacić trzysta za trzy dni. Z góry i za całość.
– Impossible./ Wykluczone.
– That’s a shame. Is too much. Maybe if a friend of mine comes, we could share the room. I can’t afford it. / Trudno. To za dużo. Może jak przyjedzie moja koleżanka, to weźmiemy pokój na spółkę. Samej mnie nie stać.
Coraz bardziej zastanawiałam się na opcją waletowania na podłodze u pewnego Australijczyka, bo Toby leciała na Filipiny, choć jak zwykle była confused i równie dobrze mogła wylądować w Denpasar. Spędziłam tak dwie noce na Lombok w chatce Francuza, ale Francuz ów był porzuconym gejem, więc słusznie zakładałam, że będę mogła się wyspać bez zbędnych komplikacji, choć tu akurat się pomyliłam, bo tamta noc należała do porzuconych kochanków.
– A Ciebie nigdy nikt nie porzucił? – zapytał o szóstej nad ranem, kiedy opowiedział mi już całą historię swojego życia z przypisami.
– Omg – ziewnęłam. – C’est tres complique. Mon francais n’est pas suffisant pour t’expliquer. / To skomplikowane. Mój francuski jest za słaby, żeby Ci wytłumaczyć tę komplikację.
– Dis donc, oui o non? – nalegał. C’est simple!/ To jak? Tak czy nie? To chyba proste pytanie?
– C’est pas simple, crois moi. Et a part ca j’ai sommeil. Quand j’ai sommeil mon unsuffisant francais est meme plus unsuffistant/ Zupełnie trudne, wierz mi. A poza tym teraz mi się chce spać. Jak chce mi się spać, to mój niewystarczający francuski jest jeszcze bardziej niewystarczający/
Drugą obrażony Mattieu spędził na plaży z butelką whisky, a ja w jego łóżku…w swoim śpiworze.
– Do u know how to drive back?/ Wiesz, jak zawrócić?
– zapytała tymczasem córka Ahmeda, bo w międzyczasie grzecznie podziękowałam i poinformowałam, że wracam do Serenity Eco Guesthouse, czyli do miejsca, gdzie zostawiłam swoje rzeczy, do których zdecydowanie nie chciałam dołączyć. Mimo bycia joginką, wegetarianką i abstynentką, czułam się niewystarczająco święta i zbyt normalna jak na tamtejsze klasztorne reguły, w myśl których należało się kłaniać kwiatkom, modlić do wody, używać prysznica między 7 a 9 rano lub między 19 a 21 i w ogóle najlepiej nie oddychać, chyba że uyaj. Za przywilej bycia więźniem tej oazy miłosierdzia należało uiścić całkiem australijską opłatę, bo anglosascy wyspiarze przybywali tam na indonezyjski detoks.
– I hope so/ Chyba tak – powiedziałam już mniej pewnie, zastanawiając się, jak przekonać Thomasa, że będę spać na jego podłodze, a nie w jego łóżku.
– You are always welcome. Anytime. Anywhere / Zawsze jesteś mile widziana. O każdej porze i wszędzie. – kusił jeszcze godzinę temu jak złorzeczyłam na święte krzaczki w sielskim ekolandzie. And I also have a swimming pool. / A poza tym ja też mam basen.
– Hi! I’m Dominic – z sąsiednich drzwi wychylił się facet w białym szlafroku – good negotiations skills! You can sleep in my room. Tonight I’m watching the stars. I’ve got the app and want learn how to use it./ Cześć! Jestem Dominik. Dobrze ci idzie! Jakby co, to możesz się przespać w moim pokoju. Dziś w nocy zagapiam się w niebo. Ściągnąłem sobie aplikację i będę ćwiczył.
– Dominika – wyciągnęłam rękę jakoś ufnie. I’d rather not but thank you. It’s a kind of awkward./ Dzięki za propozycję, ale jakoś mi niezręcznie. Have u ever seen aquarious constallation? – dodałam./ Widziałeś kiedyś konstelację wodnika?
– I’m gonna track it tonight. January or February? – zapytał, poprawiając pasek od szlafroka./ Mam nadzieję namierzyć ją tej nocy. Styczeń czy luty?
– January. But on the other hemisphere./ Styczeń, ale na drugiej półkuli.
– Me, too. One Sunday./ Ja też. Niedziela./ Prawda, jak to po angielsku ładnie brzmi?
– Ok, I stay – zmieniłam zdanie./ Dobra, zostaję.
– Because I was born on Sunday?/ Bo urodziłem się w niedzielę???
– Because I trust myself. Even if I don’t I still do. Usually I trust anything which lacks in logic. So where is back home? I can’t hear it clearly from the accent?
/ Bo mam do siebie zaufanie. Nawet jeśli nie mam, to nadal mam. Zazwyczaj mam zaufanie do wszystkiego, czemu brakuje logiki. A ty skąd przyjechałeś? Jakoś nie słyszę jasno po akcencie.
– I’ve lost it. For 12 years cyberspace has been home./ Zgubiłem gdzieś po drodze. Od 12 lat mieszkam w przestrzeni wirtualnej.

A na gwiazdy patrzyliśmy na tym tarasie.
W głębi perspektywy widok na morze.
Z przeciwnej na gwiazdy…i pola ryżowe.
Facebook Comments