Are you a monkey? Czyli droga do Udupi.
– Do u know if I get a room in Colva in the middle of the night?
– Ok.
– Do u know where u are driving?
– Ok.
– Are u a monkey?
– OK.
Fuck! – pomyślałam, po raz kolejny odbywając drogę z tego samego lotniska, przez te same krzaki, w tych samych ciemnościach, choć nieco w bok od poprzedniej trasy.
Obecny kierowca – na oko ok.20 lat starszy od poprzednika, który opowiadał mi o leopardach polujących na turystów (i chyba stosował personifikację, której wtedy nie załapałam, bo w gruncie rzeczy zwierzęta na Goa są bezpieczniejsze od ludzi i zdecydowanie mniej namolne) – okazał się analfabetą i w dodatku niewidomym, co wywnioskowałam z tego jak przytulał się do przedniej szyby, nerwowo ściskając lewostronną kierownicę.
Na każdym wyboju, czyli co chwilę, podskakiwał – może dlatego trzymał się kierownicy?- prawie uderzając czołem o front screen, a jego mały palec – zakończony szponiastym paznokciem na obraz i podobieństwo Roberta de Niro w roli Lucyfera lub Lecha Kaczyńskiego w roli prezydenta – kiwał się do przodu i do tyłu niczym wskazówka zepsutego zegara. Zęby co prawda nie były mu potrzebne, jednak język by się przydał, a oczy to już na pewno.
Droga do Udupi, czyli tam i z powrotem na lotnisko na Goa.
Byłam w nastroju, w jakim jest człowiek, który kupił bilet, nie został wpuszczony do samolotu po 3 godzinnych negocjacjach na zadupnym lotnisku, nadgryziony przez hordy piranii: „ma’ma taxi?” „hello taxi?”, „taxi?!!”, „TAXI!!!”, „TAXI !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”, musiał wracać nie wiadomo gdzie, albo tam skąd przyjechał, czego człowiek nie lubił i w dodatku słono dopłać do tego całego baletu, czego człowiek nie lubił jeszcze bardziej. Udało m się dopchać do okienka „prepaid taxi”, tylko dzięki temu że tarasowałam sobie drogę wózkiem bagażowym, który jednak już nie chronił moich pleców z każdym krokiem coraz bardziej narażonych na zaczepki.
Tym sposobem w totka wygrałam takie oto jajko z niespodzianką. Chińskie zgniłe, jak wiadomo, jest przysmakiem. I w tym smaku właśnie tkwi sekret Indii.
Jeśli chcecie przemieszczać się jakkolwiek nocą w Indiach, to oprócz zatyczek do uszu, polecam okulary słoneczne.
Kierowcy, oprócz tego że jeżdżą z wciśniętym klaksonem, co jest oczywiste i nie wymaga komentarza, nie wyłączają długich świateł na widok czegokolwiek i kogokolwiek, więc po mniej więcej 15 minutach dostajecie bólu głowy po raz pierwszy w życiu. Biorąc pod uwagę, że musicie spędzić w taksówce kolejnych 8 kwadransów (bo to Indie a nie Izrael), okulary na pewno się przydają i zdecydowanie nie zaszkodziłyby mojemu kierowcy.
Realne ceny taksówek z lotniska na Goa.
Trzeba udać się do okienka, pod żadnym pozorem nie wymieniając w nim pieniędzy i pobrać odpowiedni kwitek, licząc się oczywiście z tym, że po dojechaniu na miejsce, ów kwitek okaże się nieważny.
Te cenniki są niedostępne na hali przylotów, warto więc sobie je skopiować.
Mówcie od razu, że płacie za kurs bez klimatyzacji. Według cennika A/C to dodatkowa oplata 200 INR, w praktyce może okazać się podwójna. Taryfa nocna to + 500 INR. Teoretycznie można jej uniknąć. W tym celu trzeba jednak zachować trzeźwość umysłu po nieprzespanej nocy
i zmianie strefy czasowej. Kupując bilet na Goa, wybierajcie lot dzienny albo bukujcie hostel co najmniej 2 tyg. wcześniej. W innym razie będzie nocować na plaży, bo od 22.30 wszystko jest zamknięte na cztery spusty.
Po dojechaniu do Colva – najbliższe miasteczko od lotniska z miejscami do noclegu, co w praktyce nie jest prawdą, bo Indie to kraina mistyfikacji i królestwo mitomanów – wręczyłam niememu ślepcowi 500 INR zgodnie z karteczką, którą on również otrzymał na lotnisku. I wtedy przejrzał i przemówił:
– 700 rupees.
Postanowiłam być niema dla odmiany. Stał nade mną z otwartą dłonią niczym namolny żebrak, ale nie zawodził i nie kłaniał się. Żądał i wygrażał.
Podałam mu jednostronicowy świstek – biurokratyczny gwarant mojej nietykalności i świętość dla każdego Hindusa w jednym. To oni wycinają puszczę amazońską i zaśmiecają planetę tylko i wyłącznie z miłości do słowa pisanego – cyfr, numerów i certyfkatów w kolejności dowolnej – a zwalają to na cywilzacje…używające tabletów, smartfonów, e-booków i innego elektrycznego śmiecia wirtualnego.
– I tuned the AC – wyrzucił ręce w powietrze.
– Are u kiddding me?!? The windows were open!- dostosowywałam się stylem do rozmówcy.
– I turned AC – zaciął się – 750 rupees.
– Are u a monkey? – zdecydowałam się szybko skończyć tę rozmowę, bo negocjacje szły w odwrotnym kierunku, czyli jak wszystko w Indiach.
– Shit!!! – demonstracyjnie zgniótł paragon i odjechał z moją butelką wody oraz numerami kont bankowych na tylnym siedzeniu.
Udałam się na zasłużony odpoczynek, śniąc o bilecie byle dalej od Udupi.
Facebook Comments