Daleko od Polski blisko do Polski
Good morning, Wonderland!
Przecieram oczy pierwszego indyjskiego poranka i liczę…
Jestem w kraju, gdzie mimo wszystko krów jest mniej niż ludzi.
W tej krainie cudów planuję spędzić co najmniej 3 miesiące.
Jeśli będzie mi się tu podobać, kto wie, jak się skończy ta historia!
– Really?! From Poland?!? My girlfriend is from Gya!!! – uśmiechnął się szeroko kelner z H2O w Angoda Beach na Goa.
– Gya???
– Haven’t u heard about the city?
– Nope. Are u sure is in Poland?
– Yes!!! By the seaside.
– Gdansk? Gdynia?
– Yes! Gya! You’ll be teaching me some nice Polish words!
– Krowa – mówię odruchowo, zerkając w stronę graffiti – But don’t call her like that. She won’t like it.
– Ocywyśce, koszanie!
W zamian dostaję długopis i masala tea. Ta druga zostanie doliczona do rachunku hotelowego.
Moje lokum to namiot zamykany na kłódkę za 1500 rupii. Cena początkowa to 2500 INR.
Namiot na Goa
dostępny w cenie 2500- 1500 INR.
Wiem, że przepłacam i bardzo chętnie poznam wasze zdanie. Ile płaciliście za taki namiot?
I jego wnętrze, a raczej zewnętrze. Łazienka nie ma sufitu. Dach tworzy palma….po której schodzą mrówki. Jak wynajdzie się sposób na mrówki, jest to bardzo miła łazienka 🙂 Takie namioty na czas pory deszczowej są całkowicie demontowane, czyli według starej zasady:
jak zaczyna padać, wyciągamy śledzie i przenosimy się do chałupy. W tym przypadku turyści przenoszą się do Kashmiru, a obsługa hotelowa wraca do domu, czyli… też do Kashmiru.
Łoża z baldachimem na obrazku nie dostaniecie, bo Samsung nie ma w zwyczaju doświetlania ciemnych różowych wnętrz. W tych rejonach Azji, które odwiedziłam, a więc w Indiach, Malezji, Indonezji, Tajlandii, Kambodży, Laosie moskitiery są standardem. Nawet jeśli jest brudno i ciasno, nad łożkiem zwiesza się brudna i klaustrofobiczna moskitiera. Na ogół. Bo czasem ich faktycznie nie ma, co nie znaczy, że nie ma komarów.
Na razie jest tak.
Na szczęście nie mieszkam w takim szałasie.
Podobne budy zbite z dykty można dostać w cenie ok 500 – 800 INR. Jeśli się jest Hindusem to za 100 INR.
Byłam świadkiem takich negocjacji. Najemca wręczył wynajmującemu banknot sturupiowy. Ten drugi dramatycznie wyrzucił ręce do góry w geście dramatycznej pogardy. Na co pierwszy poklepał go po plecach i krzyknął: OK! OK!!! Obrażony właściciel pałatki schował banknot w zaciśniętej pięści, zamaszyście zamachał górną kończyną, odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa.
Następnego dnia nadal się uśmiechał.
– And if I stay longer? – pytam, lustrując okolicę – What price can I get? – i próbując negocjować dalej, po tym jak wymieniłam wszystkie usterki namiotu.
-That’s the best one. U will not find anything cheaper around – stanowczo upierała się recepcjonistka, i kurcze, miała rację.
Agonda Beach na piechotę można przejść w ok. 2 godziny (czas liczę z pytaniem o ceny noclegów). Beach front cottages wyjściowo kosztują ok. 6000- 5000 INR za noc.
Nie jest to jakiś powalający trekking górski tylko lajtowy spacerek w umiarkowanym ciepełku.
Póki co, chodzę i zachwycam się krowami, jak każdy turysta ze świata w którym trzoda chlewna wypasa się na pastwiskach…albo w rzeźniach.
Raz mi się udało zbić cenę do 3000 INR – obaj kelnerzy od tego czasu na mój widok radośnie wykrzykują:
– Heeello!!! Dominika!!! – ale nie chciało mi się przenosić z całym dobytkiem, którego jak się okazało przytaszczyłam za mało i za dużo jednocześnie – (czytaj o tym w Dwa koty w walizce ) – szczerze mówiąc, miałam zamiar ich nakłonić do pomocy i akurat jak nad tym pracowałam, przyszli Szwedzi i wzięli chatkę za 6500 INR.
Skandynawia leży jeszcze dalej od Indii niż Polska…
Nie znalazłam na Angoda pokoi hotelowych sensu stricte. Nigdzie nie można płacić kartą. Będę się upierać, że namiot na Goa to najlepsze rozwiązanie.
Płatność w dolarach bywa możliwa. W tym przypadku kursy są rozmaite, czasem lepsze niż w kantorach, na pewno lepsze niż na lotnisku, gdzie z pewnością NIE NALEŻY WYMIENIAĆ PIENIĘDZY, co ja akurat uczyniłam, bo po 2 nieprzespanych nocach i 5 i pół godzinnej różnicy czasu nie mogłam się zdecydować, czy zaufać taksówkarzowi czy bankowi. Ten drugi okazał się cinkciarzem, a pierwszy szczęśliwie dowiózł mnie na miejsce w środku nocy, klucząc przez jakieś półtorej godziny przez nieoświetlone krzaki, trąbiąc po drodze na kościoły, krowy i psy śpiące na drogach i samochody z naprzeciwka wszystkie zgodnie pędzące na długich.
-Why do u use the horn in the middle of the jungle? Some animals can cross the road?
– Leopards and snakes. Lots of snakes in the jungle.
– Leopards?!? – zdziwiłam się, zerkając na psy i krowy zaległe na poboczach, jeszcze żywe – nieupolowane.
– Do they also visit towns and villages?- drążyłam, bo przejeżdżaliśmy właśnie przez jakieś wymarłe miasteczko, a kierowca trąbił jak szalony.
– Sometimes. Not really – odpowiedział dwuznacznie, co Hindusi z upodobaniem czynią, i z moich skromnych obserwacji kulturowo-podróżniczych, plasują się na pierwszym miejscu w rankingu nacji stosujących komunikacyjną technikę wieloznaczności.
– I just pased the temple and said hello to God – dodał, żeby rozwiać moje wątpliwości.
Już następnego dnia rano przekonałam się, że
Hindusi trąbią na bogów, krowy, psy, przechodniów, tuk tuki, skutery i inne samochody, czyli trąbią cały czas.
Podejrzewam, że w dużych miastach można ogłuchnąć w ciągu 30 sekund. Na szczęście póki co przebywam rekreacyjnie w małym turystycznym kurorcie, więc jest głośno mniej więcej w takim samym stopniu jak w godzinach szczytu na Marszałkowskiej w Warszawie .
Facebook Comments