amores perros
Lemon soda to wyciśnięta limonka, trochę cukru, szczypta soli, a jako baza woda z syfonu.
W tym miejscu po raz pierwszy spróbowałam lokalnej lemoniady…z solą. Na veg thali w południe było stanowczo za gorąco.
Prawie jak ogródki dzialkowe na Siekierkach… jak jeszcze tam były.
Mój kierowca na szczęście przyjechał w sobotę…i okazał się Pakistańczykiem. Dlatego pewnie wyglądał jak bin Laden.
– He is dead, as far as I know – uśmiechnął się jakoś diabelsko.
– But he’s got a lot of siblings… – przypomniałam sobie, sadowiąc się na pace, nie do końca przekonana, czy nie zamieniłam czasem siekierki na kijek.
Ruszyliśmy przed siebie.
Prawie tak samo, jak ja wystartowałam poprzedniego dnia. Prawie to znaczy dużo szybciej, ale dla odmiany z pełną kontrolą po stronie kierowcy, a nie zdziwionego pasażera. Poza tym w zasadzie podobnie.

Goa
Na rogatkach minęliśmy Czerwonego Kapturka, który z koszykiem na głowie śpieszył do babci. Zamiast lekarstw niósł jej ze 3 kg bananów i, na oko, tyle samo ziemniaków.
I pojechaliśmy gdzieś.
W sino-błękitną dal, której nie psuli turyści ani nawet oświeceni hipisi; gdzie znajdował się tylko Pakistańczyk i Polka na tle krajobrazów sprzed wieków, a może innego wcielenia.
– As a kid I used to spend a summertime here – zaczął opowieść twardym, bezwzględnym arabskim akcentem – No electricity, no running water. My auntie cooked on the oven. Love the smell of burning wood ever since.
Wyglądało na to, że mieliśmy wspólne wspomnienia.
Dobrze się jechało w prawdziwe Indie. W Indie nie zepsute rublem, euro i Osho. Pachnące orzechem nerkowca, palonymi liśćmi palm…i krowim łajnem.
Ceny w takich miejscach są realne, co oznacza jedno zero mniej.
Veg thali zamawiane w tym samym lokalu dla miejscowych zmienia swój skład codziennie wraz z humorem i inwencją kucharza.
Tym sposobem można jeść każdego dnia to samo – inne danie.
Pakistańczyka charakteryzowały liczne zalety.
Milczał umiejętnie i dostojnie, co było miłą odmianą po Hindusie. Poza tym mówił ciekawe rzeczy, co było kolejną miłą odmianą. Do tego wszystkiego był niebezpiecznie przystojny i jeszcze bardziej niebezpiecznie we mnie wpatrzony, dlatego nalegałam na długie trasy, bo wtedy przynajmniej musiał się patrzeć przed siebie, a nie na mnie. A jak patrzył przed siebie, to celnie jechał, a jak potem zamyślał się w Morze Arabskie, to rzeźbił z niego Solaris…
Dzika plaża, o której nie wie nikt. Nawet ci, którzy jeżdżą na Turtle Beach.
Autor: Domi Si
Piszcie do mnie w sprawie przygód! 🙂
Facebook Comments