Paryskie kawiarnie w okolicach Bastille.
|

Seks, kłamstwa i filmy

Fifty Shades of Grey – jednen z filmów o seksie

Był kiedyś taki film: Seks, kłamstwa i kasety video (Sex, Lies, and Videotape, 1989cudowne stylizacje z lat 80-tych!). Jeden z lepszych o seksie. A raczej o psychologii namiętności. Inne to kultowy Bitter Moon Polańskiego (Gorzkie gody, 1992), ciężkostrawne produkcje Larsa von Triera (z nowszych). Po drodze Centrum świata (2001), który w końcu nie wszedł chyba do polskich kin lub trafił do nich w wersji ocenzurowanej (widziałam ten film na projekcji dla dziennikarzy). Klasyk to oczywiście Basic Instinct, czyli nagi. Przemierzając oś czasu wstecz, natkniemy się na Nine 1/2 Weeks (Dziewięć i pół tygodnia 1986).

Ciemniejsza strona Greya

to dużo gorsza wersja ostatniej pozycji z wyliczanki. Nie znam prototypu, czyli Pięćdziesięciu Twarzy Greya (Fifty Shades of Grey, 2015). Książek nie czytałam i raczej nie dam rady zafundować sobie takiej tortury…literackiej, a o mojej ignorancji i kreatywności jednocześnie świadczy fakt, że do wczoraj sądziłam, że tytuł oryginału to Filthy Shades of Grey. Jakoś bardziej mi pasowało do meritum, a logika polskich tłumaczeń tradycyjnie sugerowała dużą ingerencję w przekład tj. swobodne użycie licentia poetica (o ile nie jest to tautologia).

Oczywiście wiedziałam, że idę na film klasy B (a nie X). I to było słuszne założenie, bo spodziewając się szmiry, mogłam się jedynie rozczarować pozytywnie, czyli oksymoronicznie, i poniekąd tak się stało. W kategorii filmów złych, ten był całkiem przyzwoity. W obu znaczeniach tego przymiotnika.

Pornografia a szczęście

Pamiętam, jak na zajęciach z filozofii kultury – w doktoranckiej wersji dla zaawansowanych – omawialiśmy definicję szczęścia…i pornografii. Na pierwszy rzut oka widać, że te terminy się wykluczają znaczeniowo. No dobra, może na drugi, wszak poruszamy się teraz w optyce B. Pornografia z definicji to zjawisko, które wywołuje efekty specjalne…tj. fizyczne i właśnie o to właśnie profesjonalna publiczność dziennikarska oskarżyła Centrum świata, nie załączając jednak dowodów. Panowie wychodzili z kina w trakcie pobocznych scen kluczowych pełni wzburzenia, nazywając je oburzeniem. Ja dotrwałam do końca, bo film był strasznie obrzydliwy albo raczej obrzydliwie straszny i zostawiał człowieka z gorzkim, ale jakże prawdziwym, morałem: seks bez domieszki albo raczej bez bazy w postaci emocji jest pusty, przerażająco smutny, depresyjny i de facto samobójczy.

Obejrzycie ten film, bo pokazuje cyfrową samotność. I jej destrukcyjny wpływ na osobowość, zdolność tworzenia więzi, odczuwania emocji. Nie wiem, w jakiej formie krąży w drugim obiegu i które sceny z niego wycięto, więc nie oczekujcie wersji hardcore.

Soi Cowboy w Bangkoku - dzielinica czerwonych latarni.

/Na zdjęciu wersja soft Soi Cowboy w Bangkoku – prostytutka w oczekiwaniu na klienta/

Wracając jednak do filmowego harlequina, oddalając się od centrum świata i nurkując w masowe stereotypy wyobrażeń – zakazane obszary, maski Fidelio, na czym zasadza się fenomen popularności tego, co kryje

Ciemniejsza strona Greya?

Nie wiem. Choć rozumiem, że to film dla XIX-wiecznych pensjonarek. Ale żeby było ich aż tyle, że się tworzy z tej optyki bestseller, w swojej wyrafinowanej naiwności poznawczej nie rozumiem. Abstrahując od metaplanu, który jest na ogół widoczny tylko dla profesjonalistów, człowiek obcując z jakąkolwiek dobrze podaną fikcją, zawsze utożsami się z którymś z bohaterów. Najczęściej z głównym. I w ten sposób wchodzi w świat przedstawiony, doświadczając artystycznej i emocjonalnej przygody. Zły przekaz poznaje się po tym, że taka migracja wewnętrzna nie zachodzi. Brakuje trzewi. Nie ma zawartości. Pusta powłoka tkanki. W tym przypadku, powiedziałabym, czysta rama – taka z Obi. Tania i masowa, a w środku pływają sceny. Dryfujące bezładnie epizody. Nawet nie wiem czego, bo na pewno nie pornografii ani nawet erotyzmu.

Jestem sadystą

mówi o sobie Christian Grey. Być może świat sadysty składa się właśnie z epizodów? Bez narracji. Bez spójności.

– Ona nauczyła mnie kochać – bredzi pod adresem byłej kochanki – a ty tylko pieprzyć. Hmm….ja odbiorca tej szopki, choć w zamierzeniu powinna to być tragifarsa, nie widzę różnicy. Bo w zasadzie nic w ogóle w tym filmie nie widzę. Próbuję się ustawić w różnych rolach, po to żeby empatycznie przejrzeć psychologiczne motywacje, pobudki, motywy. Nie te oczywiste: kat – ofiara, tylko bardziej subtelne ciągi znaczeniowe. Nie udaje mi się. Za mało danych. Zbyt karykaturalny rysunek. A wierzcie mi, potrafię w wyobraźni stworzyć bohatera i opisać jego świat.

Dlaczego?

I po to na ten film poszłam, spodziewając się co prawda mocno kulawej wersji Never talk to Strangers (Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomym, 1995), ale jednak czegoś w tym stylu. Malowniczego odkształcenia. Wygięcia norm. Nie feromonów – a to chyba zamysł marketingowy tej produkcji: sprzedaż seks gadżetów i sztucznego podniecenia – ale mniej wyświechtanej manipulacji niż wszystkie narcystyczne psychodramy. To najliczniej występująca w populacji męskiej odmiana osobowości, więc często eksploatowana w różnych odmianach literackich i filmowych. Taką postać łatwo się tworzy – z obserwacji. Liczyłam więc na przekonujące dewiacje – inne niż w Musimy porozmawiać o Kevinie (2011, tłumaczenie bez użycia licentia poetica). Chciałam podejrzeć warsztat obsadzania psychola innej odmiany w roli głównej. Przejechać palcem po liniach papilarnych aberracji. No cóż, ciekawi technik bondage mogą na tym filmie poznać 2 gadżety wraz z instrukcją obsługi, ale ci ciekawi pewnie oglądają inne filmy.

Jądra brak nie mówiąc o dwóch

Jak widzicie trudno pisać o czymś, co nie ma treści, ani nawet wabika. Być może gdyby wyposażyć głównego bohatera w jakieś cechy dystynktywne, wywalić niepotrzebne sceny seksu,które naprawdę nic nie wnoszą, dodać więcej świata wokół postaci, to by wyszedł z tego przeciętnie interesujący film dla widza z przeciętnym poziomem IQ, który prawdopodobnie byłby ponadprzeciętnie zachwycony. W innym razie, czyli w aktualnej wersji, mamy plastik, parę ładnych sukienek uległej i zaskakujący w tym kontekście naturalny, niemodyfikowany genetycznie biust. I to są jedyne akcenty, na które w tym filmie warto popatrzeć. Ale nawet diamenty noszone do pustego worka nie stworzą żadnej stylizacji.

Wolę Audrey Hepburn. Wiem, że nie popularna.

Co ten film ma wspólnego z podróżami?

Ano ładne widoki, jak bohaterowie płyną jachtem…w Vancouver – które, mam nadzieję, już niedługo odwiedzę (miasto i widoki). I chyba lepiej podziwiać je w realu niż posiłkować się substytutem filmowym.

Morał: chyba jednak nigdy nie napiszę bestsellera.

Zdjęcie tytułowe pochodzi, paradoksalnie, z mojej wystawy paryskiej. Może tak nie do końca bez związku, bo film kręcono również we Francji, choć nigdy w Seattle.

Facebook Comments

Podobne wpisy